Kto pęknie pierwszy?

Mamy na krajowym rynku jabłek pewien zgrzyt. Otóż supermarkety, które dominują w strukturze handlu jabłkami deserowymi w naszym kraju, wcale a wcale nie mają zamiaru brać pod uwagę niższego poziomu zbiorów i nie chcą się zgodzić na podniesienie poziomu cen. Od początku roku trwa mała przepychanka, dostawcy zgłaszają potrzebę wyższych cen ale markety akceptują tylko minimalne podwyżki.

Nie da się ukryć, że część firm dostarczających owoce do marketów aktualnie pracuje na zerowej marży. Oczekiwania producentów owoców są duże. Dziś już nie jest problemem znalezienie oferty kupna ładnych jabłek odmiany Red Jonaprince za 1,3 zł/kg za wagę w skrzyni, więc dlaczego ktoś ma akceptować cenę 1,4-1,5 na sortowanie?. Do tego sporo osób w ogóle nie chce upłynniać towaru, licząc na dalsze podwyżki. Sadowników utwierdza w przekonaniu o braku jabłek na rynku wysoka cena przemysłu, jak również ogromne zainteresowanie przetwórni z Zachodu naszymi owocami do obierania czy na musy. Ostatnimi laty większość marketów próbowała poszerzać bazę dostawców o producentów jabłek a nie tylko opierać się na pośrednikach. Był to naturalny ruch dla obu podmiotów, sadownicy zyskali bezpośrednie dojście do detalisty, zwiększając swoją marżę, jednocześnie markety obniżały swój koszt zakupy. Obie strony były szczęśliwe, bo wyeliminowały pośrednika, dzieląc się jego częścią marży. Mitem okazały się zapewnienia płynące z grup i wielkich sortowni, że "duży może więcej" i lepiej jest sprzedawać do marketu przez grupę niż samemu. Stąd pęd producentów do nawiązania bezpośrednich relacji. Dziś jednak markety mają tak ogromną bazę dostawców, że probują rozgrywać wszystkich przeciw sobie. Dalej większość grup i sortowni narzeka na tegoroczną cenę, wprost mówią, że pracują bez zysków ale nie potrafią odmówić marketom dostaw. Syndrom sztokholmski? Mimo wszystko markety to bardzo dobry klient, choć jest wiele trudności we współpracy z nimi, to jednak dają gwarancję regularności zamówień a gdy zatrudnia się kilkadziesiąt osób, to trzeba dbać aby mieli regularną pracę. Na razie trwa na rynku przepychanka między dostawcami a marketami, większość dostawców psioczy na ceny ale mimo wszystko decyduje się towar dostarczać, co tylko utwierdza markety w przekonaniu, że cen wcale mocno podnosić nie trzeba. Jednak patrząc z perspektywy kilku lat, to po boomie na współpracę z marketami, jaki nastał po 2014 roku, dziś widzimy raczej odchodzenie od tej tendencji. Spora grupa firm handlowych w ogóle zrezygnowała ze współpracy z krajowymi marketami, część ją ograniczyła. Większość mówi, że dużo lepiej się współpracuje z podmiotami z Rumunii, Czech czy krajów bałtyckich. Czy za chwilę nie będziemy obserwowali również odejść sadowników od współpracy z polskimi marketami? Skoro ktoś nauczył się dostarczać towar do Biedronki, Kauflanda czy Carrefoura w Polsce, to dlaczego nie miałby dostarczać owoców do Kauflanda w Czechach czy Carrefoura w Rumunii?

Powiązane artykuły

X