Ukraina nie zagraża nam jeszcze na rynku jabłek

– Chcielibyśmy pozostać przy odmianach jabłek, które sadziliśmy do tej pory i które sprzedawaliśmy do Rosji, ale w związku z embargiem musimy zmienić myślenie – mówi w rozmowie z EURACTIV.pl Zbigniew Chołyk, prezes Zrzeszenia Producentów Owoców STRYJNO-SAD.

Jaka jest skala dla polskiego sadownictwa problemu napływu z Ukrainy ukraińskiego koncentratu jabłkowego? Czy można się spodziewać znaczącego spadku cen jabłek?

Zbigniew Chołyk: Każdy przypadek niekontrolowanego napływu towaru, nie tylko jabłek, ale też koncentratu, który nie został poprzedzony ustaleniami, jest zagrożeniem, ponieważ powoduje nadpodaż. Jeśli chodzi o koncentrat jabłkowy, to jak wiem z mediów, do Polski wjechały duże ilości tego produktu i z pewnością może to wpłynąć na ceny.

Wierzę w prawa ekonomii, a konkretnie w prawo podaży i popytu. Jeśli podaż zwiększa się o nieplanowane dostaw koncentratu z Ukrainy, siłą rzeczy tego koncentratu będzie za dużo. Magazyny w przetwórniach mogą okazać się niewystarczające. W efekcie przetwórnie przestaną skupować jabłka przemysłowe. Już wiosną mówiło się, że niektóre przetwórnie się z tego wycofują, a te, które pozostaną i zechcą dokupić towaru, będą prawdopodobnie chciały zrobić to taniej. W pośredni sposób na napływie owoców z Ukrainy stracą więc wszyscy sadownicy.

W filozofii naszej grupy jest zajmowanie się przede wszystkim jabłkiem deserowym. Dziś jednak nie ma jasnej granicy między tym jabłkiem deserowym i przemysłowym. Z całą pewnością cena jabłek przemysłowych wpłynie również, nawet jeśli w mniejszym stopniu, na cenę jabłka deserowego.

U nas jabłka przemysłowe pochodzą tylko z sortowania, ponieważ oczywiście żaden sadownik nie przetrzymuje jabłek tylko dla przemysłu. Te kilku-, kilkunastu-, czasem nawet kilkudziesięcioprocentowe odpady musimy jednak zagospodarować. Każdego miesiąca wysyłamy więc na rynek kilkaset ton ton tego jabłek przemysłowych. Bylibyśmy więc niezadowoleni, gdyby cena spadła.

Chodzi tylko o import koncentratu czy także owoców deserowych?

Jako Polska w poprzednich latach wysyłaliśmy jabłka do wielu krajów i z całą pewnością to my jesteśmy zagrożeniem dla sadowników z innych krajów. Sprzedajemy bowiem jabłka w dużych ilościach i niestety tanio.

Póki co nie słyszałem o imporcie jabłek z Ukrainy czy z innych krajów w takich ilościach, które miałyby wpływ na przykład na cenę – nie ma takich tendencji, jak w przypadku koncentratu. W przypadku jabłek deserowych nie możemy jednak zamknąć granic, bo jeśli zamkniemy granicę na wszystko i dla wszystkich, to całkowicie „ukisimy się” z naszym własnym towarem.

Jeśli chodzi o produkcję ukraińską, nie widzę tu specjalnie jakiegoś wielkiego zagrożenia jabłkiem deserowym. Problem był i jest większy w przypadku innych owoców deserowych, na przykład czereśni. Nie sądzę więc, żeby Ukraina zalała nas swoimi jabłkami czy zaszkodziła polskiemu rynkowi jabłek deserowych, ale rynkom innych owoców tak.

A więc Ukraina nie jest w stanie w tej chwili zagrozić naszej pozycji na na światowym rynku jabłek?

Ukraina zdobywa nowe rynki, więc jest dla nas pewną konkurencją, ale to jeszcze nie jest ten poziom, aby mówić o realnym zagrożeniu. Musimy pracować nad zwiększeniem jakości i wtedy nie będziemy mieli większego problemu z taką konkurencją, jak ta ukraińska.

Trzeba sobie jednak powiedzieć szczerze, że nie tylko w Ukrainie, ale i w Rosji, i wielu krajach WNP, takich jak chociażby Kazachstan, Uzbekistan czy Białoruś, na masową skalę zakłada się sady i na pewno z czasem kraje te będą coraz większymi konkurentami dla Polski na rynku jabłek.

Jak zwiększyć konkurencyjność polskich jabłek? Mówi się, że polskie jabłka wyróżniają się na rynku małą zawartością pestycydów.

Od lat mówimy o smaku czy o aromacie jako ważnych czynnikach, ale prawda jest też taka, że na rynku dominujemy głównie ceną i tym konkurujemy z jabłkami na włoskimi, francuskimi czy holenderskimi. Produkujemy dużo, wręcz za dużo, i nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zapewnić odpowiedniej jakości owoców, staramy się nadrobić to ceną i sprzedawać je taniej.

Docelowo jednak przede wszystkim musimy mocno postawić na jakość. Koszty produkcji rosną w bardzo szybkim tempie. Aby więc uzyskać w miarę rozsądne ceny, musimy rzeczywiście sprzedawać jabłka drożej. Do tego potrzeba jednak wysokiej jakości.

Zdarzało się, także i w tym roku, że nie mogliśmy wysyłać jabłek chociażby na rynki dalekowschodnie, ponieważ nie spełniały one podstawowego parametru, jakim jest twardość. Z tego powodu jako spółka wysłaliśmy do Indii tylko kilka kontenerów jabłek zamiast kilkudziesięciu czy kilkuset – a to dlatego, że baliśmy się wysyłać jabłka zbyt miękkie. W konsekwencji mieliśmy bardzo dużo pracy z zagospodarowaniem owoców, których nie wysłaliśmy na dalekie rynki.

Jestem optymistą w kwestii naszej konkurencyjności na rynku, ale musimy mocno popracować nad jakością. Chodzi między innymi o pilnowanie terminu zbiorów, ale też właściwe składowanie i unikanie błędów przy sortowaniu i pakowaniu.

Gdyby udało się zmienić na lepsze standardy w tych aspektach, to nasza konkurencyjność znacząco by wzrosła. Mamy ogromny potencjał: wielu znakomitych sadowników i długie tradycje w dziedzinie sadownictwa.

Jak można zagospodarować odmiany, jak chociażby Idared, które przed wprowadzeniem rosyjskiego embarga były wysyłane na wschód, przede wszystkim do Rosji lub na Białoruś?

W przypadku takich odmian, jak Idared, Jonagold, ale również Gloster mamy kłopot. Są to odmiany, które królowały wcześniej na rynku rosyjskim. Dziś musimy znaleźć na nie nowy rynek zbytu. Trzeba je więc dobrze zareklamować, aby sprzedać je do innych krajów niż Rosja. Nie jest jednak łatwo namówić klientów na przykład z krajów azjatyckich do jedzenia czegoś, co im po prostu nie smakuje. Dlatego sami musimy dostosować się do rynków i gustów naszych nowych klientów.

Jeśli chodzi o takie rynki, jak północna Afryka, na przykład Egipt czy Jordania, to wszyscy oczekują tam twardych, słodkich i jednolitych kolorystycznie owoców. Na takie rynki sprzedajemy więc Galę, Golden Delicious czy ewentualnie Prince’a (pododmiana Jonagolda – red.). Musimy jednak zapomnieć o produkcji z myślą o eksporcie na dużą skalę Idareda, Glostera i większości pododmian Jonagolda. Trzeba więc zmniejszać produkcję tych odmian, a zwiększać tych, które są na rynku poszukiwane. Nie da się jednak zrobić tego szybko.

Szukamy więc odbiorców także na te odmiany, które do tej pory sprzedawaliśmy do Rosji. Jeśli chodzi o naszą grupę, to sprzedajemy m.in. na południe Europy, w tym do krajów bałkańskich, Rumunii i Serbii, a także na Węgry. Na te rynki trafiają między innymi Idared, Gloster czy Jonagold. Niestety ceny nie są rewelacyjne, ale przynajmniej możemy te jabłka tam sprzedać.

Tym bardziej, że w Polsce nadal jest dużo sadów tych odmian.

To są odmiany, które na naszym rynku dobrze się zadomowiły, Ligol przede wszystkim. Z eksportem Ligola jest już jednak bardzo ciężko, więc Ligol, Jonagored czy Prince to odmiany kierowane raczej na rynek krajowy. Golden Delicious i Gala także powoli się przyjmują na rynku krajowym, choć są odmiany typowo na eksport.

Musimy więc się dostosować. Każdy sadownik powinien zastanowić się, gdzie jego jabłka znajdą odbiorcę. Zanim posadzi się sad, trzeba wiedzieć, gdzie znajdzie się rynek zbytu na przyszłe owoce. Nie chodzi oczywiście o bezpośrednie kontrakty, a o to, jakie odmiany sadzić i na jakie rynki produkować owoce. Jeżeli jesteśmy nastawieni na rynki azjatyckie, to musimy produkować owoce, które będą charakteryzować bardzo wysokie jędrność i twardość.

Tymczasem my dzisiaj nie wszystko robimy tak, jak powinniśmy, licząc na to, że jakoś to będzie. To myślenie cały czas pokutuje. W tej chwili już któryś rok jesteśmy pod kreską, a nasadzenia idą pełną parą – i niekoniecznie nasadzenia tych odmian, na które jest większy popyt. Ludzie ryzykują. Być może patrzą na jakieś tradycje rodzinne, albo to, jaka odmiana przeważa w regionie. Nie zawsze decyzje o zakładaniu nowych sadów są bardzo dobrze przemyślane.

Jaki jest kierunek rozwoju Państwa Zrzeszenia? Inwestują Państwo intensywnie w odmiany, które sprzedadzą się na nowych rynkach, takich tak Daleki Wschód? Zachęcają Państwo sadowników do produkcji tych odmian, na przykład Gali?

Nie narzucamy producentom konkretnych odmian, natomiast oni sami, widzą za które płacimy dwa razy tyle, za które płacimy znacznie mniej, a których wcale nie chcemy. Przez ostatnie dwa lata niechcianą odmianą był Gloster. W zasadzie wysypaliśmy w większości na przemysł.

Jeżeli ktoś nie chce inwestować w trudniejsze odmianami, polecamy pozostanie przy Szampionie czy Ligolu. Natomiast jeśli chodzi o o tych sadowników, którzy są gotowi włożyć więcej wysiłku i wiedzy w produkcję, to zalecamy odmiany bardziej wymagające, takie jak Gala, czy Red Delicious. Są to odmiany, które możemy sprzedać na eksport, ale muszą być naprawdę wysokiej jakości.

Jako grupa już od dwóch lat weszliśmy też w program odmiany klubowej Magic Star. Mamy dziesięcioletnią umowę na założenie sadów tej odmiany. Nasadzenia trwają, to ściśle określona liczba co roku w okresie 10 lat – mamy to wszystko zaplanowane. To jednak opcja dla bardziej wytrawnych sadowników, bo chodzi przede wszystkim o jakość. Poza tym koszty założenia sadu są kilkakrotnie wyższe w przypadku podstawowych odmian, gdzie drzewka są stosunkowo tanie.

Wchodzimy jednak w to z myślą o tym że będziemy mieli droższą odmianę – droższa będzie też produkcja, ale mamy nadzieję że również w Polsce, podobnie jak w innych krajach, odmiana klubowa da sadownikom nowe możliwości ekonomiczne, co przełoży się na dochód.

Wiem, że nie tylko my, ale i inne grupy próbują takich działań. Jest to krytykowane, różnie się na to patrzy, ale nie możemy ciągle dalej sadzić i produkować tych odmian, na które kiedyś znajdowaliśmy rynek zbytu w Rosji czy innych krajach byłego Związku Radzieckiego. My chcielibyśmy, żeby nasze sadownictwo nadal tak wyglądało, ale musimy zupełnie zmienić nasze myślenie.

Jak ocenia Pan zmiany, które wiążą się z wdrożeniem reformy Wspólnej Polityki Rolnej?

Temat ten jest omawiany od dłuższego czasu. My też uczestniczyliśmy w różnych spotkaniach, mieliśmy nawet szkolenia dla naszych producentów dotyczące Europejskiego Zielonego Ładu i wiążących się z nim obostrzeń.

Sadownicy oczywiście nie są zadowoleni, pewne środki ochrony roślin są wycofywane i nakazuje się produkować bez pozostałości albo z małą ilością wykrywalnych środków ochrony roślin. Tak naprawdę jednak my już od wielu lat w pewnym sensie wdrażamy zasady integrowanej produkcji. Zmniejszamy ilość środków chemicznych i zastępujemy je środkami biologicznymi, stawiamy też dostawcom konkretne wymagania w niektórych dostawców.

Na przykład pewien środek staje się zakazany albo może być dozwolony, ale nie można go stosować tak jak do tej pory. Tak było z Topsinem (fungicydem zakazanym od 2021 r. na terytorium UE – red.) i z wieloma innymi środkami. Wiązało się to z tym, że nasze produkty, na przykład porzeczka, trafiają na rynek amerykański, gdzie część środków jest niedozwolona. Także inni zagraniczni odbiorcy mają ściśle określone wymagania. Tak więc w dużym stopniu już od lat wdrażamy ograniczenia, o których mówi Europejski Zielony Ład.

źródło: euractiv.pl

Komentarze  

+1 #2 Ekonom 2023-08-18 12:00
Musimy wszystko od nich kupić by im pomóc
Nieważne jakim kosztem i ilu z nas zbankrutuje

Sława Ukrainie...sława Jarosławowi i pis
Cytować
0 #1 wektor 2023-08-18 09:52
W sezonie zbiorczym rynki hurtowe o ograniczonej chłonności zapychano owocami z importu dlaczego jabłko ma być wyjątkiem acha soki owocowe szerokim strumieniem wchodzą na rynek, przypomnę iż obiecano rolnikom przed referendum akcesyjnym, ochronę rynku wewnętrznego ue dopłaty miały być marchewką teraz już tylko kij .
Cytować

Powiązane artykuły

X