Chłodnia – jak mówi dr Krzysztof Rutkowski – to nie jest SPA. Jeśli włożymy do niej jabłka nieodpowiedniej jakości (np. zbyt wcześnie zebrane), nie wyjmiemy z niej pięknych owoców. Czekanie zaś na dobrą cenę może się skończyć tym, że nie będziemy mieli co sprzedać.
Preparaty i technologie niskotlenowe musimy stosować świadomie. Z jakiego typu przechowalni będziemy korzystać zależy od tego, kiedy mamy zamiar sprzedać owoce. Jeśli w listopadzie lub grudniu – wystarczy zwykła chłodnia. Gdy myślimy o styczniu, lutym – potrzebna jest KA. Marzec wymaga już DKA, a gdy chcemy sprzedawać w czerwcu, wówczas należy dodatkowo potraktować jabłka SmartFreshem, który jeszcze bardziej opóźnia dojrzewanie we wszystkich sposobach przechowywania. Właśnie dlatego po wyjęciu z chłodni jabłko musi mieć czas, by dojrzeć. „Dziś w chłodni, jutro w sklepie” – to droga do zniszczenia renomy polskich jabłek.
Gdy otwieramy KA, musimy zwrócić uwagę, gdzie wypuszczamy powietrze z obiektu. Jeśli jest to np. korytarz, a otworzyliśmy 3–4 komory, będzie tam niebezpiecznie niskie stężenie tlenu.
Zbyt długi okres przechowywania jest zabójczy dla owoców. Cechą charakterystyczną oparzeliny powierzchniowej jest rozszerzanie się brązowej plamy na owocach po wyjęciu do temperatury pokojowej. Dlatego w sezonach o dużym ryzyku wystąpienia tej choroby trzeba co pewien czas wyjmować z chłodni próbki jabłek.
– Inwestując w drogą technologię musimy wiedzieć, co chcemy osiągnąć, a nie tylko kierować się ceną. Większość płuczek jest przystosowana do pracy przy stężeniach 2–3% CO2 w komorze. Jeśli chcemy przechowywać gruszki, gdzie zalecane jest 0,8–1,0% CO2, to płuczka powinna mieć większą wydajność. Niektórzy radzą, by wstawić trochę wapna, ale to wygląda tak, jakby w salonie samochodowym sprzedawano dodatkowo konia, który pociągnie, jeśli auto nie zapali – przestrzega dr Rutkowski.