Nie uciekniemy przed certyfikacją

W minionym sezonie już mieliśmy dość szerokie informacje z rynku odnośnie konieczności certyfikacji GlobalG.A.P. przez gospodarstwa. Teraz też mamy kolejne potwierdzenia, że za chwilę certyfikacja stanie się warunkiem sine qua non współpracy z marketami czy niektórymi przetwórniami. No właśnie, nie widać tego jeszcze z perspektywy producenta, który sam nie zbywa swojego towaru, ale dokładnie widać to, gdy podejmuje się próby własnej sprzedaży.

Bardzo często słyszałem narzekania, że ludzie nie widzą sensu w certyfikacji, bo nikt za to nie chce płacić później przy handlu jabłkami. Jednakże jest to ten sam problem co z tą mityczną jakością owoców, która też niby jest w zasięgu możliwości producentów, ale nie mogą oni odzyskać ponoszonych nakładów później w toku sprzedaży. Jeśli ktoś podejmuje próby samodzielnej sprzedaży czy eksportu, to zaraz dostaje  wiadomość zwrotną z rynku, że jakość jest potrzebna i opłacalna. Podobnie jest z tą certyfikacją, bo o GlobalG.A.P. pytani są ci, którzy samodzielnie wysyłają towar za granicę, na krajowe markety czy jakieś przetwórnie. Gdy trzeba się podpisać swoim imieniem i nazwiskiem pod jakimiś owocami, to wówczas temat certyfikacji się zaczyna pojawiać. Jako branża przed tym nie uciekniemy, powoli to będzie wchodziło i tutaj naprawdę nie ma na co czekać, bo rynek jabłek jest bardzo konkurencyjny. Za rok czy dwa będzie się powoli okazywało, że brak certyfikatu uniemożliwi dostawy do sieci czy eksport za granicę. Również krajowe przetwórnie zaczynają wysyłać sygnały o konieczności certyfikacji do swoich dostawców.

No i teraz popatrzmy na problemy jakie sprawiło naszym producentom przebrnięcie certyfikacji IP i porównajmy je z poprzeczką jaką jest GlobalG.A.P. Nie mam zamiaru demonizować tego formatu, ale jeśli ktoś miał problemy ze spełnieniem warunków IPR, to nie ma najmniejszych szans, aby poradził sobie z GlobalG.A.P. Tu nie chodzi o pieniądze (choć te też mają znaczenie) jakie trzeba wydać, ale raczej o model myślenia o gospodarstwie jako przedsiębiorstwie, który jest tak obcy naszym rolnikom. U nas problemem jest higiena w gospodarstwach, problemem są regularne badania gleby nie mówiąc już o badaniach pozostałości środków ochrony w roślinach. Plagą są nielegalne preparaty. Rozumiem powody jakie stoją za ich kupowaniem, ale czy ktokolwiek je bada w laboratorium, aby mieć pewność co stosuje? Kto myje skrzynie choć raz w sezonie i jeszcze robi z tego zapiski? Patrząc po stanie niektórych skrzyń w obrocie, to jedyny kontakt z wodą mają w basenach na sortowaniach albo stojąc na deszczu. GlobalG.A.P. wymaga już sporego profesjonalizmu w podejściu do prowadzenia gospodarstwa, całkiem dużej formalizacji działań i regularnego kontaktu z laboratoriami. Wszak produkujemy żywność i wszyscy oczekują, że na każdym etapie tej produkcji będziemy dostarczali dowodów na jej bezpieczeństwo. Nie chcę powiedzieć, że ktoś bez tego certyfikatu produkuje niebezpieczną żywność, bo to by było nieuczciwe. Można też być świetnym producentem, pełnym profesjonalizmu, bez GlobalG.A.P. czy IP, natomiast tutaj chodzi o pewną formę poświadczenia naszego podejścia do produkcji przez niezależnego audytora. Nigdy nie byłem fanem formalizmu i biurokratyzmu, zawsze to bizantyńskie podejście mnie irytowało i wzbudzało niechęć, dalej tak mam, ale każdy krok w kierunku rozdzielenia profesjonalnego, towarowego sadownictwa od amatorskiej produkcji z doskoku, w wykonaniu dwuzawodowców, uważam za wskazany.

Zdecydowana większość sadowników nie poradzi sobie z GlobalG.A.P., tak jak duża część nie poradziła sobie z IPR, za chwile zamknie im to szereg możliwości zbytu albo wyraźnie chociaż go utrudni. Oczywiście spora część przez to przebranie, dla jednym będzie to łatwy krok, dla innych dużo trudniejszy. Do olbrzymiej części może wreszcie dotrze czego rynek od nas oczekuje, jakiego poziomu nie tylko samych owoców, ale całego gospodarstwa, podejścia do produkcji i profesjonalizmu na każdym jej etapie. Dobrze, że dotrze, że zetkną się z tymi wymogami. Już dziś patrzę na ludzi, którzy poszli we współpracę z marketami i naprawdę spora część sobie z tym radzi. Zaczęli regularnie ofertować market, najpierw jeden, teraz próbują drugi, szukają innych klientów. Zobaczyli, że sprzedanie jabłek do Dino czy Carrefoura jest realne, daje pieniądze i choć cała ta biurokracja obok tego handlu jest upierdliwa, męcząca i pracochłonna, to jednak na końcu czuć efekt na koncie.f

Komentarze  

+1 #1 Roman 2024-03-07 08:56
Widać jakie w grupach mają czyste plastiki
Cytować

Powiązane artykuły

X