Wielka niepewność
W pewnym sensie rynek europejski przyzwyczaił się do dość dużych zbiorów jabłek. Przede wszystkim do dużej liczby w Polsce. W efekcie w tym roku mamy pewne zakłopotanie graczy rynkowych, którzy mają świadomość mniejszych niż zwykle zbiorów w Polsce, ale nie bardzo wiedzą jak się wobec nich ustosunkować. Wielu klientów z Zachodu interesuje się potencjalnie zakupami w Polsce, ale gdy słyszą ceny polskich owoców, to pojawia się u nich wahanie czy aby chcą tyle zapłacić.
Rokrocznie wysyłamy duże ilości owoców drugiej klasy do Niemiec, Holandii czy Włoch. W tym roku klienci też są zainteresowani. Dla tej grupy owoców poziom cen wyznaczają jabłka przemysłowe na koncentrat. Trzeba zaoferować sadownikowi te 20-30 groszy więcej niż oferują skupy. Mimo wszystko cena naszego jabłka drugiej klasy, dostarczonego do Holandii, jest i tak niższa niż miejscowego. Jednak sam fakt, że trzeba zapłacić Polakom aż taką cenę hamuje transakcje. Wszyscy są przyzwyczajeni do stosunkowo taniego surowca z Polski, wszyscy się spodziewali mniejszych plonów na Zachodzie, nawet w Polsce, ale jest pewien mentalny opór przed zapłaceniem Polakom wyższej ceny. Oczywiście część transakcji i tak jest zawierana, jednak chodzi o skalę, która jest niewątpliwie mniejsza niż w latach poprzednich. Nie dotyczy to tylko jabłek do przetwórstwa, na ustabilizowanie rynku i wykrastylizowanie się poziomu cen czekają wszyscy gracze, nawet rynku deserowego a także owoców ekologicznych. Zachodni odbiorcy ekologii nie chcą przepłacać, chcą zapłacić jak najmniej (co zrozumiałe), ale mają obawę o poziom zbiorów w Polsce. Po prostu boją się, że czekając zbyt długo z zaoferowaniem wyższych stawek mogą nie kupić towaru, który kupi konkurencja z mniejszymi obawami. Jednocześnie wiedzą, że polski rynek wewnętrzny nie zagospodaruje tego poziomu zbiorów, więc Polacy będą musieli je wyeksportować, pytanie brzmi: kto kupi te jabłka? W przypadku owoców deserowych też trwa przeciąganie liny między sadownikami a odbiorcami. Nikt nie umie powiedzieć jaka faktycznie będzie podaż owoców na rynek. Zaczęliśmy zbiory, ale wiele odmian, nawet jeśli jabłka wiszą na drzewie, ma bardzo słabą jakość. Szampion czy Jonagored mają dramatycznie niski poziom koloru, to samo z Ligolem. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę przebieg tempereatur. Takie owoce trafią na skupy a nie do sklepów. Podaż na markety nie będzie więc zbyt duża a przy niskich cenach, posiadacze dobrych jakościowo owoców raczej zamkną je w chłodniach niż rzucą na rynek. Pieniędzy wystarczy im ze sprzedaży przemysłu, który jest stosunkowo drogi. Dawno nie mieliśmy tak niskich zbiorów w Polsce i całej Europie i wszysycy czekamy jak ustawi się rynek do takich wartości. To będzie dość ciekawa lekcja i memento na przyszłość.
Ciekawe czy obecna sytuacja wzmocni w sadownikach przekonanie o konieczności redukcji plonowania, aby rynek był dla nich bardziej sprzyjający. Zapewne jeszcze 2-3 tygodnie potrwa takie przeciągania liny między nabywcami a sprzedawcami, dopóki na rynku nie zacznie pojawiać się większa ilość owoców do handlu. Wszyscy też czekają na ruch zakładów produkujących koncentrat. Czynniki rynkowe wskazują, że powinniśmy spodziewać się stabilizacji cen dla jabłek przemysłowych na obecnym poziomie. Jednak rynek tych jabłek absolutnie nie kieruje się prawidłami rynkowymi, jest typowym oligopolem, który może kształtować ceny wedle swojego widzimi się, czego już nie raz doświadczaliśmy przecież. Ruch cen w dół może spodować większy popyt na nasze jabłka ze strony zachodnich przetwórni (obieranie, przeciery), jednocześnie zmniejszając presję na wzrost cen deseru, ale ten popyt na nasze owoce drugiej klasy i tak może przyjść, gdy Zachód zorientuje się, że nie obejdzie się bez naszych owoców. Ta druga okoliczność daje szansę na większe zarobki dla producentów ale – przede wszystkim – ma szansę przełamać mentalną barierę płacenia wysokich cen za polskie jabłka.
Komentarze
I kwaterkę wiśni też bo po 5 Ziko
Sadzimy nie śpimy