Ile mogą kosztować jabłka?
Akurat rozpoczynamy chyba sezon dość wysokich cen za jabłka. Oczywiście relatywnie, w porównaniu do lat minionych. Zastanawialiście się Państwo kiedyś jaką maksymalną cenę mogą osiągnąć te owoce, aby nie doświadczyć załamania sprzedaży? Wiele osób wspomina, że w roku covidowym mieliśmy 4 złote za kilogram, a więc rynek może tyle płacić, bo wtedy płacił. Jednak absolutnie jest to nieuprawnione stwierdzenie. Wówczas mieliśmy dwa czynniki, które spowodowały wsytrzał cen jabłek: małą podaż owoców wiosną i nienaturalny popyt. Jeśli więc odrzucimy te 4 złote jako nierealne do zaakceptowania dla rynku, to po jaka jest maksymalna cena sprzedaży?
Popatrzmy teraz na ceny Gali, to chyba najcenniejsza odmiana w naszych sadach, dziś spokojnie ją sprzedamy po trochę więcej niż 2 złote, ale tuż za nią plasują się ceny pozostałych odmian, bo Red Jonaprince czy Ligol osiągają prawie 2 zł. W poprzednich latach różnica cen była większa na korzyść Gali. W roku nieurodzaju, ogólnego spadku produkcji jabłek w Europie i tak Gala tylko nieznacznie przebija te 2 złote a pewnie niedługo Ligol czy Red Jonaprince dobiją do tej magicznej granicy.
Na naszym rynku cenę jabłek ustalają markety, to wiadomo, ze szczególnym uwzględnieniem jednego podmiotu. Mniejszy wpływ mają one na ceny Gali, której znaczna część kierowana jest na rynki zewnętrzne ale nawet Gala jakoś nie notuje oszałamiających cen. Może po prostu ta Gala nie może przekroczyć pewnych wartości i tyle? Polskie jabłka muszą mierzyć się z konkurencją zewnętrzną na rynkach docelowych. W takim Egipcie mamy dostawy z Polski, Grecji czy Turcji, ale także z Francji czy nawet Włoch lub Serbii. Niezależnie od tego ile my tej Gali zbierzemy w Polsce, to na cenę w Port Said czy w Damietcie, to nie będzie miało wielkiego wpływu. Również pozycja marketów w Polsce ma tak duże znaczenie, że pewnych poziomów nie przeskoczymy, bo po możemy się wprawdzie obrazić na jaką Biedronkę czy Dino za niskie ceny, ale komu wówczas sprzedamy te jabłka? Döhlerowi? Rauhowi? Oni płacą jeszcze mniej.
Przy obecnych poziomach producji i strukturze odminowo-jakościowej, mrzonką jest wiara w to, że będziemy osiągać jakieś istotnie większe ceny. Mamy cenę półkową jabłek w markecie i to od tej ceny następuje odejmowanie swoich marż. Najpierw sklep odejmuje swoją, potem dostawca marketowy odlicza swoje koszty i zarobki a to co zostaje, trafia do producenta. Jeśli ktoś chce zarabiać więcej, to musi się przesuwać w górę tego łańcucha dostaw. Tak, powinniśmy tę cenę ustalać od dołu, bo to my – sadownicy – mamy w ręku produkt, bez którego te wszystkie sortownie, handlarze i markety nie zarobią, więc powinni nas pytać o cenę ale prawda jest taka, że trzeba uwzględniać realia rynkowe. Możemy wystawić polską Galę na eksport i po 5 złotych, tylko kto to kupi skoro turecka jest po 4 zł? Jeśli chcemy zarabiać więcej, to musimy dojść ze swoim towarem jak najbliżej portu w Egipcie, inaczej dostajemy tylko tyle ile zostanie po odliczeniu marż wszystkich pośredników po drodze. Wiara w to, że rynek będzie płacił po 4 złote za jabłka, z czego 2 złote weźmie (na koszty i marżę) pośrednik a 2 złote zostanie dla sadownika, jest po prostu naiwnością. Jestem wielkim zwolennikiem, aby ceny wychodziły od producenta i powinien być to nasz cel. Tylko nawet wówczas będzie gdzieś ich granica, po której nastąpi spadek sprzedaży. Trzeba uczciwie sobie powiedzieć, że jeśli w dłuższej perspektywie chcemy zarabiać na jabłkach, to musimy zacząć oferować rynkowi coś więcej niż jabłka w skrzyniach na sortowanie.
Komentarze
Liczy się tu i teraz i cena dnia
Podaż i popyt
A takie wróżby z fusów ile mogą a ile nie mogą to na portalu dla wróżbitów można publikować