Potrzebny jest szacunek w branży. Bez grup nie przetrwamy, ale trzeba zmienić podejście do sadownika! – Krzysztof Cybulak, sadownik z lubelskiego

 

– Branża powinna się wzajemnie szanować. Bez grup nie przetrwamy, to one są naszą przyszłością, ale grupy producenckie nie mogą zapominać, kogo interesu powinny bronić. Pieniędzy pośrednicy powinni szukać tam, gdzie sprzedają jabłka. A tymczasem sieci przebijają się w zaniżaniu cen, na czym tracą obie strony – zauważa nasz rozmówca, sadownik i sekretarz Związku Sadowników RP, Pan Krzysztof Cybulak.

 

Redakcja: Ze względu na przymrozki, sezon jest nietypowy. Jak idzie więc handel?

Krzysztof Cybulak: Ten sezon jest bardzo specyficzny, a jest to efekt wiosennych przymrozków. Ceny są wyższe niż zazwyczaj, ale eksport również jest dużo mniejszy. Chociaż początkowo istniały obawy, że producenci w większości decydować się będą na długie przechowywanie, przez co handel będzie zachwiany, okazuje się, że tak naprawdę nie ma poważnego zainteresowania jabłkami ze strony pośredników.

Na domiar złego, jakość przechowywanych jabłek jest słaba, a proces dojrzewania posuwa się bardzo szybko. Najgorzej jest w przypadku Szampiona, Jonagoldów, Ligola i Mutsu. Już teraz często słyszy się, że towar dowożony do grup na sortowanie w połowie trzeba odrzucić na przemysł. W przypadku zaobserwowania takich zmian u siebie, towar trzeba szybko upłynniać. Producenci powinni obserwować sytuację i postępować rozważnie. Owszem, ceny wiosną mogą być wyższe, ale co z tego, jeśli połowę towaru trzeba będzie odrzucić. Wliczywszy koszty przechowywania, może się okazać, że bardziej opłacalnym byłoby sprzedać jesienią po niższych cenach. Trudno przewidzieć, jak potoczy się sezon, jednak należy mieć także na uwadze, że w lutym zaczną się zbiory na półkuli południowej. Eksperci niemal jednogłośnie twierdzą, że jeśli nasze jabłka będą za drogie, te nowozelandzkie mogą wówczas stanowić poważną konkurencję.

Obecne ceny można uznać za zadowalające, ale skorzystają na tym tylko ci producenci, którzy zebrali co najmniej połowę normalnych zbiorów.

 

Redakcja: W swoich wystąpieniach odkreśla Pan, że problemy branży są wciąż aktualne. Co ma Pan na myśli?

Krzysztof Cybulak:  Chociaż wszyscy jesteśmy zajęci sprzedażą tegorocznych plonów, nie możemy zapominać o przyszłym sezonie. Jeśli natura będzie sprzyjała, sady obrodzą. A wówczas staną przed nami znane już branży problemy.

Zauważmy, co dzieje się na rynku pracy. Nie ma chętnych do pracy przy zbiorach, przez co stawki rosną. Każdy widział, co działo się w tym roku. Pracowników nie było. Pojawiały się oferty zatrudnienia Ukraińców nawet za 15 zł/godzinę. Owszem, w tym roku, przy wysokich cenach, można było wedle uznania sobie na to pozwolić. Ale co będzie, gdy wrócą problemy nadprodukcji, a ceny eksportu obniżą się do poziomu poniżej złotówki? Sadownicy powinni twardo zaznaczyć, że za grosze jabłek czy wiśni sprzedawać nie będą. Przy wysokich kosztach pracy byłoby to zupełnie nie opłacalne.

Przyznam szczerze, że z dumą patrzę na to, jak zmienia się świadomość sadowników. Ten rok tego dowiódł. Po raz pierwszy mieliśmy sytuację, że w momencie ogłoszenia strajku większość producentów, na skupy jabłek po prostu nie woziła. Oby tak dalej. Musimy zacząć cenić swoją pracę.

Widzę jednak wciąż zagrożenie ze strony „weekendowych” producentów, którzy jabłka sprzedadzą za grosze. Przerażają mnie również ilości nasadzeń wszelkich gatunków. Czemu jest tylu chętnych na rozpoczynanie uprawy? Otóż, winę za to ponoszą lata z nienaturalnie wysokimi cenami. Weźmy za przykład maliny. Niewiarygodnie wysokie stawki zachęciły do wielu nasadzeń. Efekt? W tym roku wielu producentom nie opłacało się ich zbierać. Spójrzmy, co się dzieje w tej chwili na lokalnych jarmarkach. Handel drzewkami kwitnie. Ludzie sadzą je bez umiaru. Owszem, może nie mają pojęcia o produkcji, ale kiedyś to wszystko zaowocuje. Dojdzie kolejny milion ton jabłek.

 

Redakcja: Panie Krzysztofie, mówi się, że jakość zawsze sprzeda się w dobrej cenie.

Krzysztof Cybulak: Jakość się zawsze sprzeda – owszem. Ale to jest nie do pomyślenia, że eksport jest tyko kilkadziesiąt groszy  droższy od przemysłu. W ubiegłym roku przemysł kosztował 30 groszy, a pośrednicy kupowali jabłka eksportowe po 50—70 groszy. Pytamy zatem, po co walczyć o jakość? Przecież to się nie opłaca.

NIE MOŻNA jednak mówić, że wszystkie grupy są złe. Szerzenie takiej opinii  jest nieprzemyślane. Bez grup, przy takiej produkcji, polski sadownik nie miałby co zrobić z jabłkami. Grupy są naszą przyszłością, ale grupy nie mogą zapominać, kogo interesu powinny bronić. Sadownicy zrzeszeni powinni być natomiast lojalni. Niech się tylko zdarzy, że prywatny pośrednik oferuje 10 groszy więcej za jabłka, a już towar nie jest dostarczany do grupy.

Dbajmy o siebie nawzajem. Pieniędzy pośrednicy powinni szukać tam, gdzie sprzedają jabłka. A sieci przebijają się w zaniżaniu cen. Tracą również na tym grupy.

Z drugiej strony jest zła jakość na półkach. Kogo to wina? Grup? Oczywiście, że nie, chociaż wiele osób szerzy taką plotkę. To wina marketów. Bo gorsza jakość może być, owszem. Towar taki jest potrzebny, bo jest popyt. Ale obok na półce niech leżą piękne, drogie, ale polskie jabłka, nie włoskie! Niech klient ma wybór. To zmieni odbiór polskich jabłek w świadomości konsumentów Niżej pewnych stawek grupy sprzedawać nie powinny! Gdzie markety kupiłyby w tym roku tańsze jabłka, przykładowo poniżej 2 zł, a w sezonie normalnego owocowania poniżej 1zł? Nigdzie. I tak kupiłyby od polskich grup. Dlatego trzeba brać przykład z włoskich spółdzielni, które w czasie zbiorów ustalają cenę poniżej której nie sprzedają i tego się trzymają.

 

Powiązane artykuły

Parch zaatakuje zaraz po świętach

Związek między jakością a ceną

Sad, w którym można się zakochać

X