Koniec dziadowania

Rynki środkowo-europejskie oraz wschodnio-europejskie zawsze były i chyba długo będą zdominowane przez polskie jabłka. Są oni naszymi naturalnymi odbiorcami, bo łączy nas bliskość geograficzna oraz brak silnego sadownictwa w tych krajach (aczkolwiek niektóre z nich mają ambicję stać się istotną siłą w produkcji jabłek). Mam na myśli kraje Grupy Wyszehradzkiej oraz Bałkanów Wschodnich a także Pribałtyki i Białorusi. Naturalna bliskość i brak rodzimej produkcji oraz stosunkowo niewielka zamożność społeczeństw tych państw powodowały, że polskie jabłka cieszyły i cieszą się tam popularnością. Ze względu na cenę rynki te akceptowały niższą jakość niż odbiorcy z Indii czy Wietnamu. Pozwalało to upłynnić nam odmiany takie jak Idared czy Gloster, z którymi mamy coraz większe problemy a także sprzedać jabłka drugiej klasy (Białoruś szczególnie). Niestety, powoli te czasy się kończą.

Dziś rynki te żądają naprawdę porządnych owoców. Kiedyś na Białoruś można było sprzedać wszystkie owoce, które nie nosiły jakichś śladów gnicia i miały choćby 10% koloru. Ten sezon udowodnił nam, że czasy te odchodzą w zapomnienie. Czesi czy Słowacy już od kilku lat chcą naprawdę niezłego towaru, może jeszcze nie jest to poziom żądań Niemców czy Holendrów, ale byle czego tam się wysłać już nie da. Dziś do tych standardów chce dołączyć Białoruś a także Litwa. Kraje te sięgały po niską jakość w niskiej cenie, teraz pragną co raz lepszych owoców choć dalej nie są w stanie płacić tyle, co odbiorcy z Europy Zachodniej i Azji. Jednak śmiało odbiorcy ci reklamowali kolejne partie polskich jabłek jak przyjeżdżały do magazynów na Białorusi, dotąd aż zaczęły napływać partie wolne od wad. Oczywiście znamy przypadki marketów, które reklamują zawsze i wszystko, aby dostać obniżkę, ale nie da się ukryć, że Białorusi generalnie podnieśli poprzeczkę jakościową tego, co chcą kupować w Polsce.

Świat się zmienia i konsumenci również na Wschodzie chcą sięgać po lepszą jakość produktu, choć samą jakość niekoniecznie rozumieją tak, jak konsumenci z Azji czy Zachodu. Na Wschodzie dalej popularne są jabłka duże, im większe tym lepsze, czego Zachód już nie akceptuje. Klienci nie żądają też jabłek tak twardych jak Azjaci, lecz towar z piwnicy w kwietniu już raczej nie spełni ich wymogów. Do zmieniającego się świata musimy się dostosować również i my – sadownicy. Na wolnym rynku trzeba oferować to, na co chrapkę ma klient.

Dla naszej branży, takie zmiany, mają wiele minusów, ale też i plusów. Minusy są oczywiste – większe wymagania odbiorcy, to wyższe koszty produkcji dla sadownika. Natomiast plusem niewątpliwie jest to, że będzie postępowała specjalizacja wśród sadowników. Podam przykład: produkcja popularnego Red Jonaprince'a dla eksportu na rynki azjatyckie, będzie skupiała się na uzyskaniu docelowego rozmiaru 65-80 (85) mm oraz bardzo wysokiej jędrności. Ta sama odmiana, ale kierowana na rynek białoruski powinna mieć raczej rozmiar +75 mm i bardzo intensywną barwę. Na pozór można połączyć dwa kierunki: małe jabłka do Azji a duże na Białoruś. Jednak Azja chce naszych owoców tuż po zbiorze, na jesieni i wczesną zimą. Na wiosnę mają już owoce z południowej półkuli. Natomiast Białoruś intensyfikuje zapytania o nasze owoce zimą i wiosną, gdy upłynni już swoje niewielkie zapasy. Poza tym mam wrażenie, że nabywcy z Białorusi nie będą skłonni płacić za owoce ceny, która pokryje koszty wyprodukowania owoców przeznaczonych na rynek azjatycki. Specjalizacja producentów dobrze zrobi naszemu rynkowi, ponieważ zmniejszy konkurencję między sadownikami. Będziemy produkować inny towar na inne rynki. Do tej pory Białoruś brała odsort a teraz będzie chciała konkretny towar, produkowany pod jej wymagania.

Oczywiście zmiany w wymaganiach odbiorców nie następują z dnia na dzień. Jednak. jeśli jeden z nich zacznie na rynku docelowym oferować towar dobrej jakości w standardowej cenie, to reszta importerów też będzie musiała do niego dołączyć. Tego procesu nie da się zatrzymać. Mamy też przykład ze swojego rodzimego podwórka – historia asortymentu pewnego dyskontu z owadem w nazwie. Na początku oferowali towar daleki od średniej rynkowej, bo kierowali ofertę do mniej zamożnego klienta, jednak z czasem musieli oferować co raz lepszy produkty, bo klient stawał się zamożniejszy i żądał czegoś lepszego. Dziś w tym dyskoncie towar nie odbiega ofertą tak bardzo od średniej rynkowej. Ten sam proces czeka nasze owoce na rynkach wschodnich. Będziemy zmuszeni podnosić standard polskich jabłek.

Istotnym plusem wymuszonego podnoszenia jakości będzie też dalsze odrywanie naszej produkcji deserowej od przemysłowej. Im szybciej przestaniemy współpracować z niemieckimi przetwórniami, tym szybciej nasz rynek się ucywilizuje. Dodatkowo proces specjalizacji będzie wymuszał na sadownikach większą dbałość o proces sprzedaży, bo jabłko będzie nas drożej kosztowało i z większą rozwagą będziemy je sprzedawać. Będzie to również silny bodziec do szybszego kończenia gospodarzenia przez ludzi, którzy – mentalnie żyjący jeszcze w PRL – nie traktują produkcji jako biznes. Oni nie będą w stanie dostarczać towaru o określonych parametrach (jak rozmiar) i będą dużo tracili podczas sortowania (nieważne czy sami to będą robić czy też ktoś będzie sortował ich owoce). Oczywiście błędem byłoby wnioskowanie, że proces ten osiągnie swe apogeum w nadchodzącym sezonie handlowym, takie rzeczy trwają jednak parę sezonów, lecz jeśli już się zaczną, to nie ma możliwości ich zawrócenia. Świat się zmienia a my musimy się zmieniać razem z nim. Kto tego nie zrozumie, zostanie daleko w tyle.

Powiązane artykuły

Eksport polskich jabłek w marcu

Rośnie nam konkurencja na rynku egipskim

Ukraina chce konkurować z Polską o rynek egipski

X