Bez kontraktu nie ma sensu produkować

Polskie sadownictwo, powoli acz nieubłaganie, staje się sadownictwem przemysłowym. Ten rok nam dobitnie udowadnia, że między cenami przemysłu a uśrednionymi cenami po sortowaniu, oferowanymi przez sortownie, nie ma wielkiej różnicy. Skoro nie widać różnicy to po co przepłacać? Do wielu sadowników dociera, że nie ma sensu produkować deseru, ponosić kosztów produkcji jakości, skoro potem i tak sprzedadzą to w cenie przemysłu. Będzie to miało wiele różnorakich skutków i nasz rynek jabłek, nasze sadownictwo przejdzie dogłębną przemianę. Nad jedną z takich zmian właśnie chciałbym się dziś pochylić. To jedna z wielu zmian, lecz każdej nie sposób omówić w tym artykule.

Wydaje mi się, że będzie dość niewielu sadowników, którzy będą w ciemno produkowali owoce o wysokiej jakości. Problemy z ich zbytem, jakich doświadczają od lat, a także problemy z produkcją, jakich dopiero zaczynają doświadczać, będą ich zniechęcać do produkcji owoców deserowych. Nagle się okazuje, że uruchomienie co sezonowej produkcji owoców deserowych zaczyna być horrendalnie drogie. Koszty standardowych czynników potrzebnych w produkcji jabłek wzrosły niepomiernie. Saletra po 4 tysiące za tonę, paliwo po 7 złotych, Bayer wprost krzyczy, że nie dostarczy zamówionych środków ochrony, reszta preparatów idzie w górę a na dodatek szaleńcy z Brukseli eliminują kolejne substancje aktywne i utrudniają ochronę. Prąd niedługo stanie się dobrem luksusowym i zużywanie go na przechowywanie owoców będzie niemoralną rozrzutnością. Byle skrzyniopaleta drewniana podrożała r/r o 80%. W zeszłym roku wymyśliłem sobie zakup fajnej talerzówki, latem kosztowała ona 6 tysięcy, dziś dealer chce za nią już 11,5 tys. Naprawdę wielu z nas zastanowi się dwa razy czy pryskać sad według standardowych schematów. Już od dłuższego czasu był problem w Polsce z kupieniem naprawdę dużej partii dobrych jabłek. Mówili o tym głośno różni handlowcy. Jednak jabłek, które dopłyną w marcu do Indii lub Wietnamu bez strat, tanio wyprodukować się nie da. Produkcja jakościowa kosztuje i to całkiem sporo. Trzeba więc wyłożyć kasę na jej uruchomienie. Do tej pory to sadownicy inwestowali pieniądze i czekali na ich zwrot w postaci dobrych cen. Nie doczekali się w kolejnym już sezonie. Teraz wątpię, aby tak chętnie inwestowali, teraz to potencjalny nabywca będzie musiał poszukać sadownika, który umie produkować dobre jabłka i namówić go na inwestycję w produkcję jabłek deserowych dobrej jakości. Mówiąc wprost – zakontraktować ten towar. W ten sposób, ocierają się o dno, dochodzimy do normalności w handlu owocami. Na rynku deserowym będzie tyle towaru, ile będą potrzebowali nabywcy. Skończymy z absurdalnymi skokami cenowymi, bo cena będzie znana już przed zbiorem. Będzie, pożądana przez wszystkich, stabilizacja rynkowa. Nikt nie zgodzi się na produkcję deseru po 0,7 zł/kg i takiego kontraktu nie podpisze, bo to bez sensu. Każdy będzie dokładnie wiedział co i jak ma produkować. Tak jak to jest w USA, gdzie sadownicy współpracują z agentami handlowymi, którzy szukają rynków zbytu po świecie, mając w garści kontrakty z sadownikami. Handlowiec wie czego oczekuje jego klient, dajmy na to, w dalekiej Indonezji i umawia się z sadownikiem na wyprodukowanie takich owoców. Sadownik więc nie tylko wie jaką odmianę ma produkować, ale zna też docelowy rozmiar owoców, poziom wybarwienia, jędrności a nawet ilość cukrów w owocu. Wie czy Golden ma być z rumieńcem czy może całkiem zielony. Jedna agencja będzie sprzedawała do Szwecji, gdzie wolą zielonego a druga do Jordanii, gdzie wolą żółtego, jedna do Anglii, gdzie chcą małych Goldenków a druga do Egiptu, gdzie muszą mieć rozmiar +75 mm. To naprawdę nie jest techniczny problem, aby wyprodukować jabłka, które będą jędrne po dopłynięciu do Mombaju czy Dakaru. Naprawdę można wyprodukować Galę od 70 mm a Red Jonaprince'a poniżej 85 mm. Wszystko się da, ale to kosztuje. Zauważcie jak wygląda handel ekologicznym przemysłem. Cena jest znana już na starcie sezonu, są uwzględnione koszty przechowywania i dostawy idą płynnie. Dlaczego tak jest? Ponieważ towar jest produkowany dla konkretnego odbiorcy przez konkretnego producenta. Każdy wie co ma robić, jak robić i co w zamian dostanie. Przetwórnia może sobie zaplanować produkcję, sprzedaż i cenniki dla klientów. Sadownik wie jaką ma stawkę za towar i w jakim reżimie ma wyprodukować owoce. Skoro w tej niszy da się tak ustawić handel, to znaczy, że w niszy – jaką będzie produkcja jabłek wysokiej jakości – też się będzie tak dało.

Komentarze  

-9 #3 Errr 2022-03-13 16:41
A czy przedmówca potrafi napisać to z prawidłową składnia i po polsku? Jeśli ciężko napisać poprawnie swoje zdanie, na pewno nie ma sensu pouczać innych co mają robic
Cytować
+4 #2 Guest 2022-03-13 12:25
Nie przy tej wielkości produkcji

Konkurencja Polski Polska nas wykończy

Zawsze się znajdzie ktoś kto taniej poda i zaczyna się licytacja w dół
Cytować
+3 #1 Sadownik 2 2022-03-12 20:32
Dobrze napisany artykuł ale chyba ciut za wcześnie, wydaje mi się , że jeszcze parę lat nim to większość "zajarzy" . To o czym pisze autor wspominałem wielokrotnie , acz nie tak jasno i przejrzyście .My z żoną mamy tyle lat ile mamy , wiemy że nasi synowie nie wiążą przyszłości z sadem( i się z tego baaardzo cieszymy ! ) dlatego od około 10 lat staramy się układać naszą produkcję tak aby pasowała do naszego modelu sprzedaży .Ale ilu takich jest ?... garstka, zdecydowana większość robi owoce na zasadzie "jakoś to będzie" a w realu ... to minęło i se ne vrati !!! Warto aby zwłaszcza młodsi sadownicy przyjęli to do wiadomości i póki czas , kto nie jest w grupie o której pisze autor , przeszli bezboleśnie na inne źródła dochodu.
pozdrówka dla myślących , Krzyś.
Cytować

Powiązane artykuły

Sadownicy polują

X