„Ceny będą wyższe, ale nie spodziewajmy się astronomicznych wzrostów”. Zmowa cenowa? „Nie wykluczam”. Wywiad z Marcinem Bąkiem

 

Przymrozki podzieliły producentów owoców na dwie grupy: jedni załamują ręce, ponieważ spadek temperatury zniszczył potencjalne plony, drudzy, którym natura była bardziej łaskawa oszczędzając ich sady, widzą duży zysk, bo towaru na rynku będzie o połowę mniej. Ceny jabłek już idą w górę, ale należy zadać sobie pytanie, jak długo będzie utrzymywała się ta tendencja i jaki pułap osiągnie. Poprosiliśmy o rozmowę Pana Marcina Bąka, właściciela rodzinnej przetwórni MBF z Góry Kalwarii. Według naszego rozmówcy ceny owszem, będą wyższe, ale nie należy spodziewać się astronomicznych podwyżek, ponieważ odbiorcy wymuszą na nas dostosowanie się do cen międzynarodowych. Jeśli nasza cena będzie zbyt wysoka, kupią towar od naszych konkurentów. Mowa chociażby o wiśniach z Serbii czy truskawkach z Egiptu.

Jak ocenia Pan straty spowodowane przymrozkami w swoim sadzie (Pan Marcin ma 100 hektarowy sad). Jak sytuacja wygląda u Pańskich dostawców?

Marcin Bąk, MBF: Na dzień dzisiejszy z moich obserwacji wynika, że jeśli chodzi o wiśnie straty są bardzo duże. W najbliższej okolicy sięgają na pewno 80 procent, może nawet więcej. W truskawkach sytuacja wygląda trochę lepiej, uszkodzenia sięgają 30, maksymalnie 40 %. Jeśli chodzi o jabłonie, także może być to poziom 60 – 70 %.

Jaki wpływ na sytuację rynkową będą miały straty?

Marcin Bąk, MBF:  Przede wszystkim może się to odbić na kondycji małych i średnich firm, głównie grup producenckich i firm przetwórczych. Bo jeżeli firma nie kupi surowca, to nie zrobi obrotów, nie wypracuje zysku. A trzeba wiedzieć, że wszystkie tego typu podmioty, czy to grupy handlujące świeżymi owocami, czy firmy przetwarzające owoce, takie jak moja, są zwykle obciążone zobowiązaniami kredytowymi, leasingowymi, krótko czy długoterminowymi. CZEKA NAS TRUDNY ROK, bo nie wypracujemy zysków, które pozwoliłyby nam spłacać nasze bieżące zobowiązania . To właśnie tutaj widzę największe zagrożenie i nie ma się co łudzić, że te 20 procent wiśni, które zostanie, będzie kosztowało 4 czy 5 zł za kilogram, bo nie znajdziemy na tak drogie owoce nabywców.

Czy kogoś będzie stać na takie owoce?

Marcin Bąk, MBF:  Polski rynek przetwórczy jest bardzo podzielony. Są  duże, międzynarodowe koncerny z obcym kapitałem, które będą w stanie kupić owoce, a jeśli będą miały duże potrzeby zapłacą więcej niż małe firmy, chociażby takie jak moja. Ale nie sądzę, żeby te firmy zapłaciły więcej, tylko dlatego, że są to polskie owoce. Weźmy za przykład truskawki , które produkuje cały świat – jeśli u nas będzie droga, to zostanie zaimportowana zamrożona z półkuli południowej. Kilka lat temu była taka sytuacja, że w Stanach Zjednoczonych wymarzły wiśnie, więc popłynęły tam w bardzo dużych ilościach owoce z Polski. To samo zadziała w drugą stronę. Ceny będą wyższe, ale na pewno nie astronomiczne.

Jeśli chodzi o wiśnie, to nie ma ich zbyt dużych zapasów w polskich chłodniach. Ale są za to duże w Europie zachodniej –  w Niemczech, bo Niemcy wiedzieli, że tak taniej wiśni, jak była w zeszłym sezonie w Polsce, nie będzie długo. Można było kupić je grubo poniżej 1000 euro za tonę, nawet 700 euro za tonę dobrej jakości. Niemcy będą więc w stanie przetrwać cały sezon, nie kupując drogiej wiśni.  A zresztą, w miarę potrzeb zaimportują ją z Serbii, gdzie nie było przymrozków, a jest to przecież drugi największy producent wiśni w Europie. Tak czy inaczej, będziemy musieli dostosować się do cen panujących na świecie.

Czy można mówić więc, że ceny niezadowalające producentów są ustalane z góry?

Marcin Bąk, MBF:  Zmowa cenowa jest absolutnie możliwa. Należałoby się przyjrzeć strukturze zakupów w ujęciu wielkościowym: jest kilka firm w Polsce, które kupują znacząco więcej surowca niż inne. Jeśli ja kupuję rocznie 2 tys. ton, a inny podmiot 20 tys. ton, a następny 30 tys. ton, to jeśli te podmioty wystawią cenę nawet znacząco poniżej kosztów produkcji, to żaden z małych odbiorców nie ma szansy się wyłamać, musi się dostosować. Cenę zawsze ustalają ci wielcy. Oni pierwsi dają propozycję.

Przy czym uważam, że nie da się zrobić zmowy cenowej pomiędzy 200, 300 podmiotami, bo jest to nierealne, ale u nas jest kilka korporacji, które są w stanie to zrobić. Poza tym, duże podmioty są często mocno powiązane kapitałowo z koncernami - producentami finalnego produktu, które wymuszają zaniżanie cen surowców poniżej kosztów produkcji .

Nie jesteśmy już zatem konkurencyjni?

Marcin Bąk, MBF:  Niestety, duże koncerny, które kupują nasze truskawki nie chcą płacić więcej, tylko dlatego, że są to polskie truskawki. Nie widzę w Polsce perspektyw na uprawę truskawki przemysłowej z przeznaczeniem do mrożenia, ponieważ nasze koszty produkcji, przede wszystkim pracy ludzkiej są zbyt wysokie. Jeśli naszym konkurentem jest Egipt czy Maroko, gdzie koszt wynagradzania pracownika jest cztery, pięć razy niższy, nie mamy szans. Odbiorcy wymuszają, abyśmy z naszymi cenami dostosowali się do cen truskawek chińskich, egipskich, marokańskich. Tak, owszem, nasze truskawki są lepszej jakości, ale niestety, duże koncerny, które je kupują, nie chcą płacić więcej, tylko dlatego, że mają lepszy smak i bogatszy aromat. Z wiśnią jest trochę lepiej, bo nie jest produkowana, aż w tylu krajach.

Czy da się to koło przerwać i czy ceny mogą wzrosnąć?

Marcin Bąk, MBF:  Oczywiście, najlepszym sposobem byłaby duża ilość małych i średnich film, ale koniecznie z polskim kapitałem, żebyśmy na bieżąco, naszymi siłami byli w stanie zagospodarowywać surowiec.  Zrzeszajmy się i próbujmy działać sami. Nie dajmy się wykorzystywać.

Czy ma Pan spostrzeżenia dotyczące produkcji? Czego unikać?

Marcin Bąk, MBF: Sam zacząłem od tego, że mając duży sad wiśniowy, w pewnym momencie podjąłem decyzję, że albo będziemy drylować i zamrażać wiśnie sami, albo trzeba się wszystkiego pozbyć. Przy wiśniach ważnym tematem jest mechanizacja zbiorów i nie da się od tego uciec. To jest rozwiązanie, które w znaczący sposób może obniżyć koszty. Wstrzymałbym się więc, przede wszystkim, z sadzeniem wiśni pod zbiór ręczny na małych areałach. Pod zbiór ręczny trzeba sadzić gatunki przeznaczone do spożycia w stanie świeżym: jagodę kamczacką, borówkę. Jeśli decydujemy się na wiśnie to tylko większe areały i zbiór mechaniczny. Na małych areałach doradzałbym śliwkę, czereśnie.
Jeśli chodzi o truskawkę przemysłową – nie wytrzymamy konkurencji.
Ona udaje się wszędzie, jest przez to bardzo duża, światowa konkurencja. Porzeczka była sadzona w sposób niekontrolowany przez wiele lat.  W pewnym sensie jest to owoc niszowy i ciężko znaleźć na niego nabywcę. To jest typowy przykład nadprodukcji. Natomiast jeśli chodzi o porzeczkę czerwoną, tutaj zainteresowane jest na stałym poziomie i nie bałbym się zakładać plantacji.

W każdym razie życzę i sobie, i sadownikom, żeby pomimo mniejszych zbiorów cena zrekompensowała nam straty. 

 

Powiązane artykuły

Niezbędnik sadownika – przewodnik po giberelinach

Parch zaatakuje zaraz po świętach

A jednak się opłaca

X