W rok po wielkiej wodzie

Puste chmielniki, wycięte sady - taki widok dominuje dziś w owocowym zagłębiu Lubelszczyzny, jakim od zawsze była gmina Wilków.  Rządowa pomoc na odtworzenie produkcji rolnej nie uwzględnia bowiem specyfiki gospodarki sadowniczej - podaje naszdziennik.pl. Widać sporo nowych nasadzeń, ale jest to jeszcze znikomy procent.

Kosztowne ubezpieczenia
Odtwarzanie produkcji odbywa się poza strukturami samorządowymi w ramach specjalnego programu rządowego, który koordynuje Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Zainteresowanie tym programem jest bardzo duże, ale większość decyduje się na odtworzenie parku maszynowego, budynków gospodarczych, magazynów, chłodni, przechowalni, a nie sadów. Wynika to najprawdopodobniej z obowiązku 5-letniego ubezpieczania nasadzeń, w sytuacji, gdy będą one dawały plony gwarantujące zysk dopiero po okresie 4-5-letnim. Stąd bardzo nikłe wykorzystanie środków z tego programu do odtwarzania sadów. Sadownicy angażują w to własne środki, by uniknąć dodatkowych kosztów ubezpieczenia lub biorą kredyty.

Nie wszyscy sadownicy dostali odszkodowania za straty w uprawach poniesione w czasie powodzi. Należy do nich Edward Chodoła z Podgórza, którego dom leżący na wzgórzu nie został zalany, ale powódź zniszczyła mu sady. - Tu był nasz sad - pokazuje zaorane pole. - Posiałem właśnie gorczycę, a na jesieni może posadzimy drzewka. Bo tu ziemia powiślańska, żyzna, szkoda, żeby nie rodziła - mówi z przekonaniem.
Posadził już drzewka jabłoni na miejscu położonego nieopodal drugiego straconego sadu. Jednak to duży wydatek, jedno drzewko kosztuje kilka złotych. Starsze drzewa jeszcze stoją, gdyż lepiej zniosły powódź i są pokryte liśćmi, choć bez kwiatów. Specjaliści radzą pozbyć się złudzeń: po takiej wodzie drzewa wcześniej czy później zachorują i uschną.
Prawdę mówiąc, to byli i tacy, co więcej skorzystali na tej powodzi, niż stracili. Trzeba było mieć czas i chodzić koło tych darów - mówią niektórzy.

Źródło: www.naszdziennik.pl, Adam Kruczek
 

Powiązane artykuły

X