Czy my, sadownicy, kiedykolwiek nauczymy się działać wspólnie?

Na polskiej wsi od zawsze nieodłącznym elementem życia mieszkańców była tzw. ,,wspólnota”. Ludzie obracali się w wąskim środowisku i bardzo rzadko przemieszczali. Życie toczyło się monotonnie pomiędzy domem a polem, wyjściem do kościoła i wyjazdem na targ raz na jakiś czas. Rozrywką były uroczystości kościelne, odpusty, zabawy, wiejskie wesela, chrzciny. Starsze kobiety biegały do sąsiadek na plotki. Mężczyźni wypalili wspólnie papierosa przed bramą, czasem na skraju lasu wypili przysłowiową „flaszkę”, niekiedy pokłócili się przy tym, a nawet zwyczajnie ,,dali sobie po mordzie”. Częstym obrazkiem były osoby siedzące przed bramą na ławeczce i obserwujące to co dzieje się na wiejskiej drodze. Wszyscy we wsi wiedzieli wszystko i o wszystkich. Elementami dodatkowo spajającymi wspólnotę była szkoła, parafia, chóry kościelne, orkiestry, straże ogniowe czy organizowane w czasach zagrożenia straże wiejskie. Stałym elementem był autorytet sołtysa, który czuwał nad wsią, łagodził spory i był w zasadzie jedynym elementem łączącym wspólnotę wiejską z Gminą. Wsie jako takie, były w zasadzie całkowicie samowystarczalne. Pod koniec dziewiętnastego wieku te wspólnoty odczuły dodatkowe przeciwności powstałe na skutek postępującego unowocześniania produkcji rolnej i wzrostu plonów i w konsekwencji coraz większych problemów ze zbyciem produktów, których był nadmiar. Chciano również stworzyć swoistą przeciwwagę dla zdominowanego w większości przez pośredników narodowości żydowskiej handlu podstawowymi produktami rolnymi. Skupię się w tym artykule wyłącznie na współpracy handlowej na przestrzeni wieku i wspólnych inicjatywach z nią związanych, unikając odniesień personalnych i ściśle powiązanej z tematem działalności społecznej i związkowej, które wymagają oddzielnej i bardziej szczegółowej analizy.         

Najbardziej newralgicznym towarem było wtedy mleko, którego, co zrozumiałe, nie można długo przechowywać, a jeśli już to trzeba było robić to w odpowiednich warunkach, lub przetworzyć, czemu nawet duże gospodarstwa sprostać nie potrafiły... Powstały pierwsze spółdzielnie mleczarskie, zlewnie, budowano pierwsze wspólne mleczarnie. Co ciekawe, wiele tych przedsięwzięć było organizowanych zgodnie przez dużych właścicieli ziemskich i chłopów, przy dużym wsparciu parafii i wiejskich nauczycieli, którzy zawsze cieszyli się dużym autorytetem. Tak było również w Gminie Belsk Duży, w której mieszkam. Sadów owocowych było w tym czasie jeszcze niewiele i w większości były to małe plantacje przydomowe, zasadzone na własny użytek. Rosło tam kilkanaście a rzadziej kilkadziesiąt drzew i krzewów różnych gatunków, w których cieniu stało kilka uli. Istniały również większe i nowocześnie prowadzone sady ,,przydworskie”, które były często na okres zbiorów dzierżawione przez utrzymujące się z tego rodziny, płacące za plony na tzw. pniu. Pilnowano ich kilka tygodni przed zbiorem przed ,,nieproszonymi gośćmi”, później owoce zrywano i sprzedawano na rynkach i zieleniakach. Sady przydomowe z biegiem lat stawały się coraz większe i nowocześniejsze, ale dalej były w większości dzierżawione, a przez właścicieli traktowane jako źródło niewielkiego dodatkowego dochodu. Osobami propagującymi sadownictwo i ,,motorami” jego rozwoju byli z reguły ogrodnicy pracujący w dworskich sadach, będący często absolwentami dobrych szkół rolniczych, których w dziewiętnastym wieku było już we wszystkich zaborach całkiem sporo. To oni zatrudniali do prac dorywczych okolicznych mieszkańców, a ci uczyli się trudnej sztuki ogrodnictwa podczas pracy. Tworzyło się powoli zapotrzebowanie na materiał szkółkarski i to również stymulowało wspólne przedsięwzięcia jakimi były np. Towarzystwa Ogrodnicze propagujące sadownictwo i rozwijające je już na początku dwudziestego wieku. Tak było i u nas w Belsku Dużym, gdzie pod egidą parafii i na gruntach parafialnych okoliczni rolnicy założyli pierwszą wspólną szkółkę drzew owocowych.

Największy wzrost wspólnych wiejskich przedsięwzięć przypada na lata międzywojenne, kiedy to działanie spółdzielni na terenie całego kraju objęto jednolitymi ramami prawnymi opartymi na dziewiętnastowiecznych doświadczeniach spółdzielczych z trzech zaborów. W Polsce w tym czasie istniała na wsi duża różnorodność spółdzielni. Przed samą drugą wojną światową ich liczba przekroczyła kilkanaście tysięcy. Obok spółdzielni zaopatrzenia i zbytu, mleczarskich i kredytowych, funkcjonowały spółdzielnie skupu i zbytu bydła i trzody chlewnej, jajczarskie i drobiarskie, rybaków-rolników, sprzedaży narzędzi rolniczych, bazary przemysłu ludowego, pastwiskowe, leśników, oczyszczania zboża, maszynowe, rakarskie, zdrowia, przetwórnie różnego typu (gorzelniepiekarniecukrownie, młyny, przetwórstwo mięsa, owoców, wiklin). Ludność wiejska naszego regionu w dużym stopniu poznała zalety wspólnych przedsięwzięć i jednocześnie dzięki nim zaczęła się bogacić i uniezależniać. Można powiedzieć, że po zniszczeniach pierwszej wojny, spółdzielczość odbudowała się i ruszyła ,,z kopyta” uzyskując przed samą drugą wojną światową wysoką pozycję w obrocie handlowym na obszarach wiejskich. Rozwój ten przerwała wojna i całkowite przejęcie kontroli nad rynkiem żywności przez okupanta. Priorytetem dla Niemców było zaopatrzenie armii, wyznaczano tzw. obowiązkowe kontyngenty, wprowadzono kolczykowanie zwierząt, stosowano częste rekwizycje, kontrole i przeszukania. Za odstępstwa i oszustwa bezwzględnie karano, często wiezieniem lub śmiercią. To co udało się sprzedać na tzw. „wolnym rynku” poprzez wszechobecny ,,szmugiel”, było jedynym w zasadzie źródłem dochodu, bo skup legalną drogą był źródłem niewielkich pieniędzy, za które w zasadzie i tak nie było co kupić. To było bodźcem do reaktywowania handlu nieformalnego, indywidualnego, opartego na zabronionych transakcjach obarczonych do tego ogromnym ryzykiem wywozu do obozu koncentracyjnego czy rozstrzelania, jednak przynoszącym niekiedy dochody wprost ogromne.  Legalny obrót towarami rolnymi w tym czasie był postrzegany jako pewien rodzaj współpracy z okupantem, dlatego też masowo próbowano obejść obowiązujące prawo. Nieraz zdarzało się, że zakolczykowany kilkukilogramowy prosiak po okresie odchowu ważył też kilka kilogramów, bo potrafiono przekładać kontrolny kolczyk kilkakrotnie innemu zwierzęciu. Kontrolowane przez okupanta struktury i nieruchomości spółdzielcze zaczęły być postrzegane jako element wrogi i niepożądany. Owoce również nie były artykułem pierwszej potrzeby i ich pozycja w handlu żywnością w okresie wojny mocno spadła. Jednak z drugiej strony ich indywidualny obrót nie był objęty zakazami. Zasięg sprzedaży ograniczały jedynie problemy logistyczne i transportowe.

Po wojnie spółdzielczość zaczęła się odradzać, jednak z uwagi na zniszczenia, konieczność zapewnienia żywności dla ogromnej rzeszy ludzi zaangażowanych w odbudowę zniszczonych wojną miast, fabryk i infrastruktury, znów młode państwo przejęło całkowitą kontrolę nad obrotem produktami rolnymi. Wprowadzono obowiązkowe dostawy, przymusowe kontraktacje, organizowano akcje tzw. ,,rozkułaczania” najbogatszych gospodarzy, które były, de facto zwyczajnym rabunkiem. Do tego próbowano powszechnie wprowadzać ideę kolektywizacji, poprzez dobrowolne, ale również niekiedy przymusowe, tworzenie Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych. Zlikwidowano tzw. folwarki i majątki ziemskie, które zamieniono w Państwowe Gospodarstwa Rolne a ich właścicieli wypędzono. By uzyskać poparcie, którego komunistyczna władza w zasadzie na wsi nigdy nie miała, pewną część z uzyskanej w ten sposób ziemi rozdano tzw. ,,chłopom małorolnym” i ,,bezrolnej ludności wsi”. Państwo się odbudowywało i wraz z nim odbudowywała się spółdzielczość, jednak jej rozwój sterowany i stymulowany był ściśle przez Państwo. Powstawały Gminne spółdzielnie tzw. GS-y, które zajmowały się zaopatrzeniem wsi, tworzono banki spółdzielcze, budowały się struktury spółdzielni ogrodniczo-pszczelarskich. Inwestycje lat siedemdziesiątych wpłynęły ogromnie na rozwój spółdzielczości a jednocześnie niewielkie otwarcie gospodarki dla inicjatyw prywatnych dały nieco większą autonomię strukturom spółdzielczym. Jednak centralnie sterowana gospodarka cały czas ,,wypaczała” prawidła rynku. Właściwie cały kraj był objęty siatką spółdzielni, które stanowiły trzon obrotu wszelkimi dobrami na terenach wiejskich. Stworzono w ten sposób pewien monopol, który nie był wolny od patologii. Powszechne było ,,załatwianie” deficytowych wtedy materiałów i środków do produkcji, szerzyły się przestępstwa związane z łapówkarstwem, oszustwami i kradzieżami, na które socjalistyczne państwo mocno przymykało oczy. Jednak spółdzielnia dawała pewien rodzaj pewności zbycia dużej ilości produktów, bo powszechnie istniały wtedy tzw. kontraktacje. W naszym 10-cio hektarowym gospodarstwie w 1975 roku kontraktowaliśmy w grójeckiej Spółdzielni Ogrodniczej 100 ton jabłek, co na tamte czasy było ilością niemałą. Były one wysyłane wagonami kolejowymi najczęściej do Związku Radzieckiego, ale również do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Część gorszej jakości owoców spółdzielnia własnymi samochodami zabierała na tzw. przemysł, do przetwórni. W zasadzie, w każdej wsi działał punkt skupu owoców z charakterystycznym taśmociągiem, gdzie wysypywano jabłka przemysłowe i gromadzono dostawy jabłek deserowych. Jednocześnie jednak bardziej ,,uwolniono” rynek na prywatny handel artykułami rolnymi. Rolnicy i sadownicy zaczynali powszechnie kupować samochody ciężarowe. Prywatny handel owocami zdominował rynek krajowy. Jak grzyby po deszczu powstawały prywatne ,,warzywniaki”. Zaczęliśmy masowo rozwozić jabłka deserowe praktycznie na wszystkie ,,zieleniaki” w kraju. Spółdzielnie Ogrodnicze zajęły się przede wszystkim zbywaniem nadmiaru produkcji na rynki zagraniczne, zagospodarowaniem jabłek przemysłowych, organizacją skupu, standaryzacją i logistyką, sprzedając towar w szczególności do Związku Radzieckiego poprzez krajowe centrale handlu, a w schyłkowym okresie socjalizmu, również przez podmioty prywatne, które zaczęły się zajmować tzw. ,,barterem” czyli międzynarodową, bezgotówkową wymianą towaru za towar. Za wysłane jabłka sprowadzano np. ropę naftową. W tym też czasie wiele spółdzielni zaczęło odczuwać ogromne problemy finansowe z powodu patologii, która szybko objęła również handel międzynarodowy. Za wiele ogromnych dostaw spółdzielnie nie otrzymały od pośredników pieniędzy, nie wypłaciły ich również w konsekwencji sadownikom, co spowodowało ogromny spadek zaufania do tych instytucji. Ogólnego bałaganu dopełniła ogromna w tym czasie inflacja i ciągłe ,,reformy gospodarcze”. Wszyscy członkowie spółdzielni, którzy oczekiwali niekiedy daremnie na zapłatę za dostarczony towar, jak i pracownicy, którym często nie wypłacono zaległych poborów, próbowali jak najszybciej i w każdy dostępny sposób odzyskać pieniądze co w konsekwencji doprowadziło do ,,rozgrabienia” tak ruchomego jak i nieruchomego majątku spółdzielni. Pamiętam, gdy okazało się, że spółdzielnia zwyczajnie nie ma dla mnie pieniędzy za kilka wagonów dostarczonych jabłek, podpisałem ze spółdzielnia ugodę i otrzymałem połowę należności, jednak nie w gotówce, ale w postaci skrzynek tzw. uniwersalek i gwoździ oraz skrzynek eksportowych OW-2, które spółdzielnia produkowała. Takie sytuacje doprowadziły do upadku i tak mocno nadwątlonego, autorytetu ówczesnych spółdzielni oraz całkowitej utraty zaufania i wiarygodności.  Producenci zaczęli myśleć o własnych, oddolnych inicjatywach spółdzielczych. W tym czasie powstała w rejonie Grójca bardzo prężnie działająca, Sadownicza Spółdzielnia Handlowo-Usługowa, rozpoczęła również działalność spółdzielnia ,,Mazovia”, której trzon stanowiło młode pokolenie menadżerów i sadowników, a która posiadała niespotykaną w tym czasie własną, sterowaną komputerem nowoczesną sortownię. Próbowano również ratować niemały przecież majątek Spółdzielni Ogrodniczej, co w części się udało. Przemiany i kryzys gospodarczy doprowadziły jednak dość szybko do upadku również i tych inicjatyw i postawiły wszelkie wspólne działania w branży sadowniczej pod wielkim znakiem zapytania. Inna sprawa, że niemożliwe było w dobie wszechobecnego kryzysu uzyskanie jakiegokolwiek wsparcia, nawet choćby w postaci dopłat do kredytów inwestycyjnych. Inwestowanie własnych pieniędzy przez sadowników w tym czasie nie wchodziło również w grę z powodu braku zaufania do trwałości i przewidywalności instytucji państwa i samej gospodarki kraju notorycznie pogrążonego w kryzysie. Na kilka lat wszelkie wspólne inicjatywy zamarły. Produkcja sadownicza jednak cały czas rosła, rosły również wymagania odbiorców.

W Polsce zaczęły się lokować duże sieci supermarketów, otworzyły się rynki innych krajów, ludność zaczęła się bogacić. Jednocześnie zaczęliśmy odczuwać skutki niemożności przeciwstawienia się nieuczciwym praktykom handlowym, co zaowocowało licznymi protestami i dało impuls do wspólnych inicjatyw skupiających niezadowolonych z sytuacji producentów. Wraz ze stowarzyszeniem, a potem zbliżającym się wejściem do struktur Unii Europejskiej, coraz częściej zaczęło pojawiać się pojęcie ,,grupy producenckiej”, która jest nieodłącznym i podstawowym elementem organizacji rynku owoców i warzyw w jej strukturach. Powstały wtedy pierwsze grupy stymulowane, nie tyle jeszcze pojawiającymi się na horyzoncie funduszami unijnymi, ile naturalną potrzebą współpracy, wzajemnej pomocy i zwiększeniu siły przebicia na całkowicie niezorganizowanym rynku. Pojawiły się również próby skonsolidowania wszystkich istniejących i konkurujących ze sobą podmiotów ideą dużej platformy logistycznej, która miała powstać w rejonie Grójca. Znaleziono i pozyskano kilkadziesiąt hektarów odpowiednio zlokalizowanych gruntów, rozpoczęto współpracę z samorządami, propagowano inicjatywę wśród sadowników. Brakowało tylko możliwości pozyskania koniecznych funduszy jak i niecierpliwie wyczekiwanej, umożliwiającej inwestycję, ustawy o rynkach pierwotnych. Ówczesna władza zdecydowała jednak, że priorytetem będą regionalne rynki hurtowe i kolejna inicjatywa grójeckich sadowników umarła śmiercią naturalną. Przeznaczone pierwotnie pod platformę, odrolnione już grunty, zakupiła duża firma z branży spożywczej. Upadła również dość nieoczekiwanie wspólna i oczekiwana przez sadowników, a możliwa w tym czasie do zrealizowania, idea wykupu największej i najbardziej znanej w regionie przetwórni owoców. Znów wielu z nas mogło czuć się zawiedzionymi i stracić ochotę do współdziałania. Po wejściu do Unii Europejskiej pojawiła się ogromna szansa rozwoju wspólnych inicjatyw. Najpierw możliwość pomocy finansowej na pokrycie kosztów prowadzenia przez grupę producentów rolnych działalności administracyjnej.  Niedługo po tym, w wyniku dostosowania unijnych norm prawnych funkcjonowania grup i organizacji producentów owoców i warzyw, wysokość wsparcia, jakie mogła otrzymać z ARiMR wstępnie uznana grupa producentów owoców i warzyw wynosiła aż 75% poniesionych kosztów na inwestycje zapisane w zatwierdzonym planie dochodzenia do uznania. Pozostałe 25% kosztów inwestycji grupa producentów pokrywała z własnych środków. To dało niesamowity impuls do lawinowego tworzenia się grup w sektorze owoców i warzyw. Jednoczesna kampania medialna i działania rządu bardzo wsparły tych, którzy zaangażowali się w ideę szybkiego zorganizowania i unowocześnienia sektora owoców i warzyw. Jak grzyby po deszczu w regionach sadowniczych zaczęły rosnąć piękne obiekty sortowni i chłodni, niektóre z nich największe i najnowocześniejsze w całej Unii Europejskiej. Grupy zaczęły kupować również urządzenia do transportu i zbioru owoców, co niewątpliwie wpłynęło na błyskawiczne unowocześnienie gospodarstw członków, usprawnienia pracy przy zbiorze, transporcie, sortowaniu i przechowywaniu owoców. Pozwoliło na przygotowywanie i dostarczanie do sieci handlowych, krajowych i zagranicznych, ogromnych partii towaru o wymaganych parametrach, konkurencyjnych dla zachodnich dostawców, otworzyło nowe, wymagające, dalekie rynki. Uzyskaliśmy możliwość realizowania przez uznane organizacje producentów programów operacyjnych, które nie tylko pozwoliły na inwestycje w gospodarstwach członków i tym samym unowocześnianie produkcji ze znacznym udziałem funduszy unijnych, ale i na przeciwdziałanie skutkom kryzysów. Postęp stał się szybki, niektórzy twierdzą, że zbyt szybki. W konsekwencji duża część sadowników, którzy inicjowali powstanie grup i ci, którzy w późniejszym czasie do nich dołączyli, nie dali rady przestawić myślenia na inne, wspólne tory. Duża część nowopowstałych grup zaczęła mieć problemy organizacyjne. Nałożyły się jeszcze na to problemy finansowe od momentu, kiedy Komisja Europejska zdecydowała o wstrzymaniu finansowania nowych inwestycji w ramach programów dochodzenia do uznania, zobowiązując jednocześnie władze kraju do wprowadzenia programów naprawczych. Klimat wokół grup uległ pogorszeniu, nasiliły się kontrole organów Państwa. Grupy z ,,pieszczochów mediów” i wzorca, którym były przez długi czas, przestawiono na pozycję niekoniecznie dobrze postrzeganą przez ogół społeczeństwa i samych sadowników. Do tego sadownicze środowisko podzieliło się na tych, którym się udało i znaleźli swoje miejsce w organizacjach producentów, działających dobrze, wywiązujących się z podjętych wobec sadowników zobowiązań, realizujących programy operacyjne i sprzedających korzystnie produkcję swoich członków i na tych, którym się nie powiodło wspólne przedsięwzięcie. Każdy z nas obserwował, gdy część powstałych z wielkim hukiem grup z jeszcze większym hukiem zakończyła swoją realną działalność, część z nich znajduje się w dyspozycji syndyków, po niektórych zostały już tylko zgliszcza. Teraz znowu słyszymy o konieczności zrzeszania się, bo to tylko jest receptą już nie powodzenia, ale utrzymania się i dalszego funkcjonowania na rynku Zjednoczonej Europy oraz coraz bardziej ,,globalizującego” się rynku światowego.

Nasuwa się jednak pytanie, czy po tak niełatwych doświadczeniach na przestrzeni lat starczy nam determinacji i zapału by znowu próbować. Musimy jednak zrozumieć, że każde takie przedsięwzięcie podobne jest do ula i roju pszczół, który jest wzorcem idealnej współpracy, w imię wspólnego dobra. Ma swoją królową, są w nim trutnie i są robotnice. Każdy ma swoją niezbędną dla przeżycia wszystkich rolę i jest równie ważny. Musimy to zrozumieć i zaakceptować, wtedy może nam się uda. Samodzielne gromadzenie przysłowiowego ,,miodu” wyłącznie we własnej norce raczej przetrwać nam nie pomoże.

Komentarze  

+3 #8 Roman 2021-03-04 16:41
Jeszcze z innej beczki...
Prezes prosił członków by każdy pożyczyl grupie 10 tys....
Ale jak rok wcześniej zarobił parę baniek to nakupił ziemi i nadadzil borówki zamiast pożyczyć sadownikom kasy....

Od dawna wiadomo,że zysk jest prezesa a strata członków grupy...

Mogę sypać takimi historyjkami jak z rękawa.... niestety są prawdziwe
Cytować
+5 #7 Roman 2021-03-04 12:25
No teraz z innej beczki...ja rozumiem,że tam u was w rajpolu macie nieustające pasmo sukcesów,ale nic wsztdzie tak to wygląda.

Odnośnie planów operacyjnych....to zwykła łapówka z potem straszak by sadownik nie wyszedł z grupy...najpierw dajecie z potem straszycie że zabierzecie zmuszając tym samym producentów do oddawania wam towaru...

Przechowywanie owoców w grupie...jabłka grupa sprzedaje cały czas....a potem nagle się okazuje,że co roku najdrożej sprzedawane są jabłka prezesa .zawsze na górce a reszta sadowników mz po prostu pecha...

Skoro GP jest to tak wspaniałym rozwiązaniem to dlaczego tylko prezes grupy dr facto jej właściciele jest milionerem a reszyszta tylko dostawcami????

Mam swoje niepopularne zdaniem.wszystko po 89 roku zostało spierydolone.idee sprzedane za judasxowecsrebrniki by klasie panie żyło się lepiej.

Moim zdaniem istota powstania gp było wspólnie opracowana polityka zakupowa(maszyny,środki,paliwo ) i sprzedażowa.

A u nas doszło do tego,że większość Gp stworzyły firmy handlowe i za darmo wybudowały sobie milionowe obiekty popełniając przy okazji sporo przestepstw.
Skorzystali tylko prezesi a sadownicy podpisali cyrografy zostając dostawcami takiego towaru.jak upomnisz się o swoje to słyszysz oddaj zabawki i wypir....dałam jeśli się nid podoba.

Tak narzekają na przewagę marketów nad gp sto samo robią z sadownikami.

Na koniec życzenia...dla grup producenckich 3 lat z produkcją jak w 2019 roku.
A sadownikom 3 lat z produkcją jak w 2018 r by otworzyć oczy do czego doprowadzili swoją pazernością.

I jeszcze przesłanie....wszyscy skończymy 1,5 m pod ziemią a trumna nie ma kieszeni....

Na jabłkach świat i życie się nie zaczynają i nie kończą
Cytować
-3 #6 Eugeniusz 2021-03-02 13:41
Grupy i nie grupy ale "silne" gospodrstwa produkujace dla przemysłu i małe produkcje ekologiczne .niszowe małe dobrze wyposażone bo "małe może byc piekne " produkujace artkuły z najwyzszej półki "złotnicze " małe partie za wysokie ceny bez konkurencji z towarami produkowanymi dla przemysłu
Cytować
-3 #5 Eugeniusz 2021-03-02 13:33
Produkcja sadownicza w tym jagodowych stała sie produkcja przemysłową surowców , ta wielkośc ma wpływ na popyt na rynek świezych produktów konsumpcyjnych - brak jakichkolwiek ram organizacyjnych z inicjatywy przemysłu odbiorcy surowca jest przyczyną zła i bałaganu oraz nadużyc
w imię "wolnego rynku " W tym obszarze rola Panstwa i uregulowań jesat konieczna włacznie z obnowiazkiem minimalnych cen i kontraktacji ilości tych surowców z gwarancją odbioru bez zwłoki
Cytować
+2 #4 Sadownik2 2021-02-21 10:09
Autor, jak wielu jest zafascynowany tworzeniem GP.Proszę tak na spokojnie odpowiedzieć co by było gdyby sadownicy nie tworzyli grup?Markety same musiały by tworzyć podobne platformy aby zapewnić sobie dostawy odpowiednich partii towarów albo takie platformy powstawałyby najczęściej wokół tzw eksporterów którzy działali coraz prężniej nim powstała w Polsce pierwsza GP.Czym to by się różniło dla sadownika?Cenowo niczym bo czy niby jego """własna""" GP czy pośrednik zewnętrzny będą maksymalizować swój zysk kosztem sadownika.Ale różnica jest istotna : sadownik nie ponosiłby żadnych kosztów związanych z uczestnictwem w GP.Koszty i ryzyko ponosiły by markety lub inne podmioty skupujące.A gdyby kilku sadowników chciało mieć mocniejszą kartę przetargową w negocjacjach z ww podmiotami to sami - BEZ ŻADNYCH PRZEPISÓW,USTAW,FORMALNOŚCI-tw orzyliby coś na kształt spółdzielni.Jaki byłby tego minus ... a no brak kontroli urzędników brak posadek dla osób rozdających różne fundusze wspierające itp...
Cytować
+3 #3 Roman 2021-02-19 16:40
Nigdy...bo sumsiad ma wincyj
Cytować
0 #2 Guest 2021-02-19 16:33
piszcie co chcecie ale z punktu widzenia rynku podmioty działające w jednej branży zawsze ze sobą rywalizują: cenowo ,jakościowo itp ,chyba że działa już mało podmiotów to mogą utworzyć "zmowę " i tylko udawać że rywalizują .Z puntu widzenia ekonomii o dobrobycie decyduje ilość i cena sprzedanych dóbr i usług,a odnosi sukces ten kto przetrwał na rynku.w skrócie powiem wam że żaden robiący fizycznie nie zrobił kariery, życie jest krótkie,musicie rywalizować z cenami bananów które ludzie zbierają za 2 $ dziennie, wschódnich jabłek bym się tak nie obawiał bo tam większe prawdopodobieństwo że mróz wydupcy sady na amen , najgorsze z tego wszystkiego to to że 10 mln emerytów za chwile po opłaceniu tkzw .powinnosci bedą mogli sobie pozwolić na chleb i margaryne. Tak że przy obecnych kosztach nie radze snuć wizji o łatwych i wolnych od nienawistnych oczu klientów marketów pieniądzach.
Cytować
+2 #1 Sympathy 2021-02-19 16:29
A czym jak nie gromadzeniem przysłowiowego " miodu " wyłącznie we własnej norce jest powracająca ciągle idea gospodarstw rodzinnych, najlepiej z małą przetwórnią w stodole i sklepem oferującym marmoladę wytwarzaną domowym sposobem i jaja i ser od " wiejskiej " baby ?
Cytować

Powiązane artykuły

X