Ministrze Puda, więcej odwagi!

Przypierany pytaniami i widmem protestów rolniczych, w tym naszej branży, Panu Ministrowi Rolnictwa wymsknęło sie, że władza próbuje pomóc rolnikom i sadownikom, pracuje nad rozwiązaniami dla naszej branży i pomogą nam, m.in.: przez rozszerzenie Rolniczego Handlu Detalicznego.

W ogóle ostatnio ten model biznesowy znalazł jakieś dziwne poparcie w obozie rządzącym i jest usilnie promowany. A to limity terytorialne zniosą, a to limity sprzedaży podwyższą a to dotacje dadzą na ten rodzaj sprzedaży. Widać wyraźnie, że w Min Rol-u handel detaliczny znalazł uznanie i widzą w nim zbawienie polskiej wsi.

Powiem szczerze, że to dobrze, nawet ich trochę rozumiem ale jak zwykle w PiS-ie brakuje im wiedzy jak to zrobić.

Ta forma sprzedaży święci tryumfy ostatnio za Odrą. W Niemczech jest najszybciej wzrastającym kanałem sprzedaży owoców i warzyw. Nasi spece dobrze postanowili to skopiować ale beton urzędniczy blokuje szerokie otwarcie tego kanału a PiS nie ma jaj aby ten beton skruszyć. Pomysł z tymi "krótkimi łańcuchami dostaw" jest ok. Dobrze, że Pan Minister to rozumie i widzi rzeczywistość. Sednem problemu jest uwolnienie polskiego handlu od uścisku marketów. Tak to widzi władza i dobrze widzi. Niemcy postawili swego czasu na RHD, bo w Berlinie zrozumieli, że idzie nowe rozdanie na świecie i jest duże ryzyko, że ich model społeczno-ekonomiczny będzie musiał ulec zmianie. Ponieważ jest to mądra władza, to za wczasu postanowili się do tego przygotować. Społeczeństwo zniesie różne zmiany jednak pod warunkiem, że jego standard życia nie spadnie zbyt gwałtowanie. Władza więc postanowiła zorganizować ludowi tani dostęp do żywności, poprzez skrócenie łańcuchów dostaw oraz rozproszenie podaży zamiast dotychczasowego modelu koncentracji (markety). Samorządy zainwestowały ogromne sumy w powstawanie lokalnych targowisk aby rolnicy mieli gdzie handlować a rząd wprowadził przepisy odnośnie możliwości sprzedaży własnej produkcji przez rolników. Jednak zassadnicza różnia między ich przepisami a naszymi, to możliwość zakupu przez rolników produktów z zewnątrz, tj.: nie ze swojej produkcji. Tu jest clue tego pomysłu. Oczywiście niemieccy urzędnicy nadzoru fitosanitarnego oraz podatkowego mają kontrolować nieprzekraczanie przez rolników ustawowego limitu zakupów ale nawet władza wie, że nikt tego nie przestrzega. Dlatego polski Elstar czy Pinova jadą sobie do Niemiec bez faktur. Tam dostają naklejki "Hergestellt in Deutschland" i jako niemieckie lądują na straganach. Tamtejsi sadownicy utrzymują stare, zaniedbane sady tylko po to, aby móc pokazywać kontorlerom skąd biorą owoce. Kontrolerzy nie sa głupi i wiedzą jak jest, wie to tamtejszy fiskus, wie to rząd. Jednak nikt nie ma zamiaru nic z tym robić, bo dzięki temu na rynku jest ogrom taniej żywności a statystyki lokalności się zgadzają. Dostęp do taniej żywności był celem rządu i się udało.

Problem z RHD jest taki, że współczesne rolnictwo przeszło do pełnej specjalizacji i już nikt nie produkuje kilkunastu gatunków warzyw i owoców oraz przy okazji trochę mleka i jajek. Dziś skupiamy się na uprawie jednego gatunku, może dwóch. Kupujemy specjalistyczne maszyny, do tej produkcji i ani nam się śni aby się rozdrabniać na pozostałe gatunki. Natomiast handel poszedł w koncentrację podaży. Konsumenci chcą kupować w jednym miejscu wszystko, najlepiej nie tylko żywność ale też trochę elektroniki i może nawet jakieś fatałaszki. Dlatego markety wyparły i dalej wypierają małe, specjalistyczne sklepy. Warzywniak to bardzo specjalistyczny sklep, jednak nawet w nim są warzywa i owoce a nawet ich przetwory, których nie da się wyprodukować w jednym gospodarstwie. Wyobraźcie sobie powstanie sklepu tylko z jabłkami. Nawet jeśli będzie ktoś miał kilkanaście odmian (a kto tyle dziś ma?), to taki sklep nie ma większej szansy przetrwania. Nikt nie będzie szedł do tego sklepu tylko po jabłka, choćby były najlepsze, bo obok będzie market, w którym kupi wszystkie pozycje z listy  codziennych zakupów. To po prostu nie ma sensu.

Sukces niemieckiego RHD polega na tym, że władza tamtejsza przymyka oko na handlowanie przez rolników nieswoim towarem. Oni mają szklarnie, sady czereśniowe, jabłoniowe i gruszowe, ogrody warzywne i plantacje krzewów koło domu, jednak to wszystko jest tylko alibi. Coś tam produkują z tego ale ich obroty robione są głównie na kupowanych produktach, w tym na importowanych. Władza to wie ale przymyka na to oko i robi to z pełną świadomością. Taki był jej zamiar. Aby u nas też to się udało, to należy skopiować wzór niemiecki. Pozwolić rolnikom na niczym nieograniczony handel żywnością. To właśnie przeraża beton urzędniczy. W głowach im się nie mieści, że taki rolnik założy sklep, nie będzie płacić ZUS-u ani podatku dochodowego poniżej 100 tysięcy złotych. Jak go wyliczyć? Jak go skontrolować? Tu jest problem. Ten system mógłby zachwiać pozycją marketów ale tylko wówczas jeśli rolnicy mieliby równie atrakcyjną ofertę dla konsumentów. No i potrzeba inwestycji samorządów w infrastrukturę do sprzedaży. Mieliśmy w Polsce takie hale w miastach, gdzie mieszkańcy szli kupować żywność od producentów. Pozbyliśmy się jednak ich na rzecz lśniących, nowoczesnych marketów. Dziś trzeba by wyłożyć ogrom kasy na odtworzenie takich hal. Niemcy to zrobili i robią dalej.

Rozumiem rządowe zainteresowanie rolniczym handlem detalicznym. Jest to odpowiedź na kilka problemów części naszej branży oraz naszego państwa. Kontrola najbardziej dochodowych ogniw w łańcuchu dostw, przez kilka wielkich i zagranicznych podmiotów nie jest dobra dla żadnego narodu. Jednak tu trzeba naprawdę zdecydowanych ruchów i świadomego naruszenia obecnego systemu. Na to widać nie ma pełnej zgody w urzędniczo-politycznym betonie rządowym.

Oczywiście, nawet pełne skopiowanie wzorców niemieckich, nie rozwiąże wszystkich naszych problemów. Jednak czy jest taki jeden ruch, który by to zrobił? Tutaj trzeba rozwiązań systemowych, które stworzą nowe możliwości. Nie zrobi się tego jedną ustawą, jedną zmianą. Jednak od czegoś trzeba zacząć ale jeśli zaczynać, to wzorując się na najlepszych.

Komentarze  

+5 #1 Sadownik2 2021-08-23 09:57
RHD prowadzimy od lat i głównie na taki rodzaj sprzedaży się nastawiamy,obecnie stanowi ona około 60% sprzedanej produkcji.Oczywistym jest fakt,że nie ma szans! na powszechną tego typu sprzedaż przez większość rolników czy sadowników-lokalizacja! to kluczowa sprawa;druga to wielkość produkcji, nie wyobrażam sobie aby ktoś kto ma powiedzmy 15ha jabłoni,bawił się w takie detale,to byłoby śmieszne.
Część produktów sprzedawaliśmy przez lata ... "nieoficjalnie",np miód z zaprzyjaźnionej pasieki, czy naszej produkcji przetwory ze śliwek czy jabłek.Przy czym te dodatkowe produkty są wyłącznie!(zysk jest minimalny) po to aby zwiększyć ofertę, bo tego potrzebuje klient.Rozszerzamy też produkcję różnych owoców :gatunki, odmiany-bo tego też oczekuje klient.Gdy zakończymy restrukturyzację:) , być może do oferty dołączymy towar luksusowy-sery własnej produkcji, chętnie sprzedawalibyśmy w sposób legalny-cydr,gdybym nie musiał się -erolić z papierami,pozwoleniami, czy akcyzą która -cenowo eliminuje taki produkt.Przyszła sprzedaż serów, też prawdopodobnie może odbywać się do czasu aż jakiś życzliwy nas nie podkabluje do sanepidu.Przepisy, obostrzenia kontrole to jest niezbędne urzędnikom do pracy a naszym polskim do życia.
Obecnie mamy :16 odmian jabłoni(jonagoldy jako jedna);5 odmian śliw;5 odmian grusz;na razie 8 odmian czereśni(tu zejdziemy do 3-4 )Przy czym skupiamy się na odmianach mniej popularnych, niszowych,bo tych najczęściej poszukują klienci-galę to sobie kupią w każdym markecie a Melfree,Gold Bohemię,Topaza czy Honeya już nie wszędzie, podobnie w gruszach nie mam i nie będę sadził Konferencji,bo ta jest wszędzie a są odmiany od niej i smaczniejsze i o korzystniejszym terminie zbioru.Mam spore grono klientów,co roku dochodzą nowi i z tą sprzedażą wiążemy naszą emerycką przyszłość.Ograniczamy produkcję do takiej ilości aby dało się około 90% sprzedawać na miejscu.
Cytować

Powiązane artykuły

X