Dla dopłat czy dla jakości?
W środę odbyła się konferencja Związku Sadowników RP podsumowująca kampanię promującą zalety integrowanej produkcji. Kampania była skierowana do sadowników oraz odbiorców zewnętrznych. Tych pierwszych miała zachęcić do stosowania metod integrowanych, a tych drugich uświadomić, że sadownictwo może dostarczać zdrowe owoce, a przy tym nie szkodzić środowisku naturalnemu.
Od samego początku miałem dość sceptyczny stosunek do tej kampanii. Sadowników, jako biznesmenów, przekonuje zyskowność danego reżimu produkcyjnego, a nie reklamy na Facebooku czy w prasie branżowej, bo tymi kanałami ta kampania była prowadzona (+ reklamy przy drogach). Natomiast aby przedstawić coś konsumentom, to na pewno posty na fanpage ‘u Związku nie wystarczą, tutaj trzeba szerokiej kampanii w mediach ogólnotematycznych, a takowej nie prowadzono. Aczkolwiek zaznaczę, że Prezes Maliszewski podczas konferencji wspomniał o takim pomyśle. Z problemem trafienia do szerokiego grona konsumentów zgodziła się prelegentka Pani prof. Joanna Puławska. Słusznie konstatowała ona (w sesji pytań), że o ile ludzie kojarzą ten zielony listek, oznaczający produkt ekologiczny, o tyle w ogóle nie kojarzą integrowanej produkcji, nie wiedzą co to jest i co się kryje w takich owocach. Jaki jest więc sens wchodzenia szerokiego grona sadowników, potencjalnie zachęconych taką kampanią, w ten reżim produkcyjny? Tylko wzięcie tych dopłat po 1300 zł/ha? Jak zerkam na metodykę IP na sezon 2024 to obawiam się, że sporą część sadowników zniechęci ona do brnięcia w tej system produkcyjny, nawet jeśli mieliby dostać te dopłaty. Już w 2023 wystąpiły (podaje za jednostkami certyfikującymi) nad wyraz liczne odmowy wydania certyfikatu, bo naprawdę sporą część chętnych przerastają te wymogi, które przecież są naprawdę niewielkie. Tu jednak wracamy do kwestii ogólnego poziomu higieny i profesjonalizmu w polskim sadownictwie. Nie jest przypadkiem, że Sanepid wziął się na poważnie za kontrole gospodarstw.
Wracając jednak do samej konferencji Związku, to mamy przed sobą jeszcze bardzo poważny problem dostępności środków ochrony do IP. Jest tajemnicą poliszynela, że uczestnicy tego systemu nie zawsze sięgają po środki dopuszczone w IP, mało tego, w niektórych przypadkach nie ma w ogóle możliwości opryskania zgodnie z zasadami. Jeśli ten system ma stać się powszechny, to musimy ten problem rozwiązać, aby nie tworzyć powszechnej patologii. No i czy na pewno chcemy z tym systemem jakości iść w kierunku Niemiec czy Austrii? W ogóle my chcemy iść w tym kierunku z dostawami jabłek? Czy polscy sadownicy z certyfikatem IP będą mogli się mierzyć z sadownikami z Niemiec z certyfikatem GlobalGAP? Który certyfikat wybiorą markety?
Generalnie to jestem zwolennikiem, aby polscy sadownicy powszechnie się certyfikowali, niech badania, analizy i certyfikaty będą powszechnością w naszej branży. Może też dobrze będzie abyśmy zaczęli od tej IP, a nie od razu sięgali po certyfikaty międzynarodowe. Tylko niech za tą zachętą do IP idą też realne korzyści biznesowe, niech markety zaczną wreszcie kupować owoce z tym logo, niech te jabłka kosztują choćby te 10 groszy więcej niż konwencja, bo inaczej to całe te systemy jakości nie mają sensu.
Więcej o kampanii można przeczytać w artykule: Polski rynek upomina się o zrównoważoną produkcję owoców
Komentarze