Może zaniechać nawożenia po zbiorach?
Ledwie skończył się wrzesień a już temat zbiorów ustępuje tematowi zabiegów pozbiorczych. Szybko poszło w tym roku zbieranie jabłek, już nie to, co ktoś będzie właśnie zrywał ale to, co tam ktoś będzie pryskał w tym i przyszłym tygodniu dominuje w rozmowach. W tym tygodniu czeka nas raczej chłodna pogoda, z lekkim deszczowym akcentem, ale już w poniedziałek otworzy się kilkudniowe okienko, z temperaturą około 20 stopni, bez wielkiego wiatru i z ładnym słoneczkiem. Będzie to pewnie właśnie ostatni tak dobry moment na wykonanie nawożenia pozbiorczego.
Różne są opinie o efektywności takiego nawożenia. Ze strony firm handlowych jest spora dawka informacji o tym czym i kiedy nawozić jesienią, choć uczciwie trzeba przyznać, że nie wszystkie zabiegi reklamowane są najlepszymi wyborami patrząc na koszty i ich efekty. Szczegółowe doradztwo zostawiam jednak fachowcom, niech każdy pyta u źródła, z którego czerpie wiedzę. Natomiast warto zwrócić uwagę na kilka istotnych faktów.
Bardzo ograniczyliśmy ochronę po wiosennych przymrozkach, sprzyjało nam suche lato, które powstrzymało rozwój parcha, ale plamy były obecne praktycznie przez cały sezon. Ten parch nie zniknął, on jest i wiosną da o sobie znać. Parch dużo mocniej przykuwa naszą uwagę niż mączniak, choć ten drugi latem miał naprawdę kilka dużych infekcji. Suche dni i rosy nocą dawały mu niezłe warunki do rozplenienia się i to widać po sadach. Tuż przez zbiorami jeździłem robić testy dojrzałości i ogrom szarych końcówek pędów był widoczny prawie wszędzie, szczególnie oczywiście na grupie Jonagolda czy Idaredzie, ale też na Gali, Goldenie a nawet Szampionie. Także przed zbiorami było widać różnorakie deficyty na liściach. Susza tutaj pewnie najbardziej dała znać o sobie. Każdy raczej zna swój sad i widział czego brakowało drzewom, ma więc teraz małe okienko czasowe na podanie tego bądź owego. Mamy więc kwestię nawożenia i zwalczania chorób, z czego ta pierwsza wydaje się pilniejsza, bo trzeba wykorzystać jeszcze zielone liście. Można też pokusić się o jesienne zwalczanie chwastów, choć tutaj zostaje nam glifosat, który ma wielu przeciwników. Mimo wszystko jesienny zabieg ma swoje plusy, przede wszystkiem odsuwa w czasie termin zabiegu wiosennego, dając większą elastyczność w szczycie zabiegów chemicznych wiosną. Jest więc jeszcze co robić w sadzie, mimo skończenia zbiorów. Tylko czy – jeśli nie będzie przymrozków – to nie doświadczymy zjawiska wybuchu przemienności? Nagle z 3 mln ton zrobi nam się 4 mln i będzie problem co z robić z tymi owocami. Tak, należy inwestować w kondycję drzew, odżywienie pąków, ale nie po to, aby za rok zebrać 80 ton z hektara Goldena, zrywanego od 65 mm. Już ten sezon, mimo takich deficytów jabłek, uświadamia nam, że naprawdę nie zbyt wielkiego popytu na takie owoce. Lepiej zebrać 50 ton, ale za to same siódemeczki. Jak ma się piękne, zdrowe drzewa, z super zawiązaniem, to naprawdę człowiek nie zastanawia się nad ryzykiem nadmiernego przerzedzenia, po prostu przerzedzasz bez zastanowiania, bo wiesz, że i tak owoców będzie dużo. Chyba, że ktoś z góry planuje pozostanie przy zbieraniu przemysłu w 2025. Wiele takich głosów słyszę, bo ludzie naprawdę antycypują bardzo niskie ceny na rok następny, wolą więc sobie odpuścić inwestowanie pieniędzy w sady, bo i tak wiedzą, że na tym nie zarobią. Też jakoś cenię taką postawę, bo nosi ona ślady podejścia biznesowego, gdzie ktoś, jeszcze przed inwestycją, liczy szasne zarobku, wie co i dla kogo będzie produkował. Lepsze to niż inwestowanie masy pieniędzy w nawozy i regulatory wzrostu, aby potem wysypywać jabłka na przemysł.