Powszechność, prostota, niskie składki – czy rolnicy mają szansę na takie ubezpieczenia?

 

Chociaż o konieczności zreformowania systemu ubezpieczeń dla rolników mówi się od wielu lat, tegoroczne straty spowodowane przymrozkami znacznie podgrzały atmosferę wokół tematu. Bezpośrednim powodem jest fakt, że firmy ubezpieczeniowe nie chciały zawierać  z rolnikami umów ubezpieczenia od wiosennych przymrozków które, jak się okazało, uszkodziły większą część upraw. Trzeba jednak przyznać, że chociażby w 2016 roku ubezpieczyło się jedynie 0,6% sadowników. Dlaczego tak mało? Problemem są wysokie stawki składek. Z racji na to, Związek Sadowników RP po raz kolejny wychodzi z inicjatywą stworzenia funduszu ubezpieczeń, który byłby powszechny, a stawki nie byłyby uciążliwe dla rolników. O założeniach owego funduszu rozmawialiśmy z członkiem Związku Sadowników RP, Panem Piotrem Zielińskim.

Główną cechą funduszu byłaby jego powszechność, bo dotyczyłby wszystkich biorców płatności bezpośrednich. Każdy, kto składa wniosek o dopłaty, zobowiązany byłby dołączyć deklarację uczestnictwa w tym funduszu, inaczej nie dostałby dopłat. – To generowałoby bardzo niskie składki. Z drugiej strony byłaby również prosta metoda naliczania składki, gwarancja rzetelności oraz brak podziału ze względu na ryzyko – wyjaśnia członek Związku.

Nasz rozmówca zwraca uwagę, że borykamy się z wciąż nieuregulowanym problemem zarządzania ryzykiem związanym z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, a w sytuacji kiedy zostajemy dotknięci klęską, nie mamy wielu wyjść do wyboru. – To nie jest ryzyko, które da się łatwo ocenić, bo nasz klimat jest bardzo dynamiczny. Należy również wziąć pod uwagę fakt, że nowoczesne rolnictwo wymaga dużego kapitału w długiej perspektywie. Nie możemy sobie przy tym pozwolić na nagłą dywersyfikację i zmianę branży. Zjawiska pogodowe, które dotknęły nas tej wiosny,  poczyniły ogromne straty, a komisje powołane w celu ich oceny potwierdzają jedynie to, co dało się zaobserwować od razu po przymrozkach. Musimy stworzyć ochronę przed tego typu zjawiskami – mówi Pan Zieliński.

Działacz Związku podkreśla, że dużym problem jest mała konkurencja firm ubezpieczeniowych – zazwyczaj tylko trzy, w tym roku cztery. Nie można zatem mówić o konkurencji i wyborze ofert rynkowych. Ponadto ubezpieczenia pakietowe w zasadzie nie funkcjonują. – Mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, że przykładowo PZU ubezpieczało uprawy od przymrozków tylko przez bardzo krótki czas, a Concordia nie ubezpiecza od przymrozków wcale. Rośliny jagodowe, a zwłaszcza truskawki, firma ta ubezpieczała od powierzchni 2 hektarów, a trzeba zauważyć, że taka powierzchnia w polskich warunkach to dość dużo, bo produkcja owoców jagodowych jest bardzo rozdrobniona. Można odnieść wrażenie, że ta oferta jest tylko po to, żeby była – nie kryje nasz rozmówca. – Nie da się ukryć, że pomimo dopłat do ubezpieczeń składka jest bardzo wysoka. Patrząc chociażby na mój przypadek, za 1,7 ha truskawek należy zapłacić 4,5 tys. zł, mimo dopłaty Państwa. Uważam, że to dużo, biorąc pod uwagę, że to tylko od jednego ryzyko – dodaje.

Pan Zieliński porusza także kwestIę oceny strat. Z obserwacji Związku wynika, że bardzo często oceny pracowników firm ubezpieczeniowych różnią się od tego, co widzi sam sadownik. Poza tym, system obejmuje bardzo małą część upraw i jest dość drogi. A to wynika jedno z drugiego, bo skoro dotyczy małej części uprawy to składki muszą być drogie, żeby ubezpieczyciel zrekompensował swoje straty. – Pomoce ze strony Państwa, czyli chociażby: pomoc społeczna, kredyty klęskowe, zadania zlecone Agencji są działaniami, o które musimy na bieżąco wywalczyć, zgłaszać, monitować. Nie jest to działanie systemowe, gdzie mamy algorytm działania i wiemy, co robić. Jesteśmy rolnikami i nie mamy czasu w momencie wegetacji zajmować się ustalaniem tego typu rzeczy. Jeśli jednak nie wywieramy presji, wtedy nic się nie dzieje – zauważa.

Organem prowadzącym funduszu byłby Minister Rolnictwa. – Mamy również instytucję, która posiada w zasadzie komplementarne dane na temat naszej produkcji i powierzchni upraw, a jest nią Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa – wyjaśnia.

Ażeby mieć partycypację społeczną, w zarządzie funduszu znaleźli się przedstawiciele różnych organizacji, związków działających w branży rolniczej. Jakie kompetencje miałby organ wykonawczy? Naliczałby wysokość składki na podstawie wniosków o dopłaty obszarowe. Do wniosków o dopłaty obszarowe dołączałoby się deklaracje, w których byłyby szczegółowo opisane obszary upraw. To gwarantowałoby rzetelność.  W komisji szacowania strat miałby uczestniczyć członek Izb Rolniczych i przedstawiciel oddelegowany przez Urząd Gminy.

– Budżet funduszu składałby się ze składek i dopłat. Chodzi o to, aby nie tworzyć różnych form pomocy, tylko dopłacić do funduszu, bo środki i tak trafią do nas. Przypomnijmy sobie chociażby niedawną dopłatę do hektara w wysokości 50 zł. Nie była to satysfakcjonująca pomoc, a kosztowała budżet Państwa 100 mln zł. Tyle kosztuje obsługa administracyjna. Obsługa i wypłata nie niesie za sobą żadnej wartości dodanej dla gospodarstwa, a kosztuje bardzo dużo – mówi Pan Zieliński.

Obecnie wysokość składek oparta jest na rozporządzeniu Ministra wydawanym jesienią. – Przyjęliśmy, że maksymalna wysokość ubezpieczenia dla danej uprawy będzie 60 % kwoty, która była podana w rozporządzeniu. Podzieliliśmy też partycypację składki na część, która przypada rolnikowi oraz część,  która przypadałaby w formie dotacji z budżetu państwa. Ten fundusz bilansowałby się, nie byłoby mowy o zapożyczaniu – podsumowuje nasz rozmówca.  

 

Powiązane artykuły

X