Bezsensowne oszczędności

Ostatnio media obiegła wieść o fałszywym środku ochrony roślin, który imitował preparat Malvin. Jedna z firm produkujących opryski postanowiła zweryfikować ten preparat no i okazało się, że nawet nie zawiera on śladowych ilości kaptanu (substancji czynnej oryginalnego Malvinu). Który to już raz? Podrabianie środków ochrony to jest poważny, mafijny proceder w skali światowej. Istotną przyczyną tego jest polityka korporacji rządzących tym rynkiem, ale najważniejszą jest  naiwnoś sadowników i chęć szukania głupich oszczędności. O ile rozumiem poszukiwania tańszych rozwiązań agrotechnicznych, nawet je popieram, to przeraża mnie ludzka głupota.

Kiedyś zostałem poproszony o ocenę zakupionych preparatów "z Włoch". Cudowne preparaty na owocówkę i mszyce okazały się chloropiryfosem i jakimś pyretroidem. Nawet jestem w stanie uwierzyć, że preparaty te przyjechały z Południa. Po prostu ktoś wykorzystał naiwność sadownika i sprzedał mu tani preparat, jako odpowiednik drogich preparatów krajowych. Brak wiedzy. Nawet przy braku znajomości włoskiego dało się odszyfrować substancję czynną wypisaną na opakowaniu. Przeraża, że ktoś nie umiał sobie z tym poradzić. Widzę, że po te "tańsze" preparaty z przemytu, to najczęściej sięgają ludzie starsi lub generalnie ci, których wiedza agrotechniczna szwankuje.

Kilka lat temu popularnością cieszył się "ukraiński Mospilan", który rzadko okazywał się Mospilanem. Mszyce zabijał, więc ludzie widzieli jego skuteczność i potwierdzali ją swoimi doświadczeniami. Nie dawało się ludzi przekonać, że na Ukrainie ten produkt nie występuje w takich opakowaniach. Kiedyś prezes Döhlera pokazywał slajdy z częstotliwością występowania, w próbkach przerabianych przez nich jabłek, różnych substancji. Okazało się, że bardzo popularny był chlorek mepikwatu. Substancja te jest znanym nauce retardantem wzrostu, lecz obecnie stosowana jest w uprawach rolniczych a nie sadach. Jest też sporo tańszy od proheksadionu wapnia, więc całkiem spore grono dostawców jabłek przemysłowych go stosuje. W naszej produkcji jest naprawdę całkiem nieźle, jeśli chodzi o pozostałości w porównaniu do sytuacji sprzed dekady czy dwóch. Jednak nie da się ukryć, że dalej jest część ludzi, którzy śmiało sięgają po takie dziwne rozwiązania, które mają obniżać ich koszty. Niestety, dzieje się to kosztem całej branży, bo konkurencja nie śpi i nagłośni oraz wyolbrzymi każdy taki przypadek. Pamiętacie show jakie urządzali Czesi koło naszych jabłek? Nawet chcieli nas umieścić w unijnym systemie ostrzegania przed skażoną żywnością. Jak teraz czują się ci sadownicy, którzy kupili "włoski Malvin", który koło kaptanu nawet nie stał? Albo ci, którzy pryskali sad jakiś talkiem czy siarką? Jak wiele oszczędzili na tym zakupie? Naprawdę nie zaniepokoiła ich duża różnica w cenie? No bo sądzę, że przy małej różnicy między "włoskim" a sklepowym, wybraliby raczej ten pewniejszy – sklepowy. Co siedzi w głowach tych osób? Te 200-500 złotych różnicy budzi aż takie ich pożądanie? To jest ta wartość, dla której można zaryzykować powodzenie w ochronie przez cały sezon? Przy wielkich zakupach i wielkich oszczędnościach, to osobiście pokusiłbym się o wysłanie próbki do badań w jakimś laboratorium. Kilka stówek kosztu, ale za to pewność tego, czym pryskam. Przy małej kupowanej ilości to nawet nie warto się bawić w takie zakupy, bo oszczędność niewielka a ryzyko ogromne.

Dobrze, że sezon do tej pory sprzyjał ochronie i nawet drzewa opryskiwane jakimś talkiem nie mają chyba jeszcze zbyt wiele parcha, ale co by było w trudniejszym sezonie? Przecież w tym momencie to już by były widoczne zapewne plamy i sezon byłby – w zasadzie – stracony. PIORIN bada raczej tych sadowników, którzy przewijają się w świadectwach eksportowych. Jednak u tych to ciężko coś wykryć, im się to raczej nie kalkuluje, a jeśli nawet, to robią to w pełni świadomie i kontrolują swoje kombinacje. Jednak ciągle u nas jest, niewielka, aczkolwiek aktywna, grupa ludzi, którzy regularnie sięgają po niepewne preparaty. Naprawdę nie umiem zrozumieć co kieruje tymi ludźmi, ja tu nie widzę oszczędności, widzę tylko ryzyko.

Komentarze  

0 #6 Guest 2022-05-18 06:09
Cytuję Jaśek:
Cytuję Radek:
Nie jesteście na tyle starzy, żeby pamiętać, że przywiezienie środków z Włoch było gwarancją sukcesu walki z parchem. W naszych sklepach ogrodniczych było jak w spożywce, chemi
domowej, inna zawartość w tych samych opkowaniach na rynek polski inna na rynek niemiecki, holenderski czy włoski.
Gibeleriny w naszych sklepach pojawiły się kilka lat po tym jak były dostępne na rynku holenderskim. Do dziś wielu sadowników osobiście jeżdżą tam po ŚOR i to nie jest oszczędność.


Zgadza się...ten podział rynków jest znany nie od dziś-tylko" inteligętny" Guest na tym portalu twierdzi inaczej


Tak twierdze
Bo kupuję środki w polskim
I nie mam kłopotów w ochronie

Ale złej baletnicy....
I zawsze jest to wina Tuska,pogody,wody, środków ochrony roślin

Nigdy za swoje decyzje nie odpowiada sadownik
Cytować
+1 #5 Jaśek 2022-05-18 05:38
Cytuję Radek:
Nie jesteście na tyle starzy, żeby pamiętać, że przywiezienie środków z Włoch było gwarancją sukcesu walki z parchem. W naszych sklepach ogrodniczych było jak w spożywce, chemi
domowej, inna zawartość w tych samych opkowaniach na rynek polski inna na rynek niemiecki, holenderski czy włoski.
Gibeleriny w naszych sklepach pojawiły się kilka lat po tym jak były dostępne na rynku holenderskim. Do dziś wielu sadowników osobiście jeżdżą tam po ŚOR i to nie jest oszczędność.


Zgadza się...ten podział rynków jest znany nie od dziś-tylko" inteligętny" Guest na tym portalu twierdzi inaczej
Cytować
0 #4 Guest 2022-05-16 11:33
Cytuję Radek:
Nie jesteście na tyle starzy, żeby pamiętać, że przywiezienie środków z Włoch było gwarancją sukcesu walki z parchem. W naszych sklepach ogrodniczych było jak w spożywce, chemi
domowej, inna zawartość w tych samych opkowaniach na rynek polski inna na rynek niemiecki, holenderski czy włoski. Gibeleriny w naszych sklepach pojawiły się kilka lat po tym jak były dostępne na rynku holenderskim. Do dziś wielu sadowników osobiście jeżdżą tam po ŚOR i to nie jest oszczędność.



Mhy
A świstak siedzi i zawija je w te sreberka

Od zawsze kupuję środki ochrony roślin w zaprzyjaźnionym sklepie

Nie mam kłopotów ani z parchem ani że szkodnikami

Ale zawsze da się wytłumaczyć błędy w ochronie kiepskim preparatem,twarda woda lub zla pogoda.

Nigdy to nie jest wina tego co łał do beczki bo on jest najmądrzejszy
Cytować
0 #3 Marcin 2022-05-16 10:19
Cytuję Radek:
Nie jesteście na tyle starzy, żeby pamiętać, że przywiezienie środków z Włoch było gwarancją sukcesu walki z parchem. W naszych sklepach ogrodniczych było jak w spożywce, chemi
domowej, inna zawartość w tych samych opkowaniach na rynek polski inna na rynek niemiecki, holenderski czy włoski. Gibeleriny w naszych sklepach pojawiły się kilka lat po tym jak były dostępne na rynku holenderskim. Do dziś wielu sadowników osobiście jeżdżą tam po ŚOR i to nie jest oszczędność.

Pełna zgoda a co do dohlera to pamiętajmy że surowiec kupuję nie tylko w Polsce a co zbadał to nie mówił, albo jakaś zielona przerywka. Nie to żebyśmy byli bez winy. Ja zawsze daje gwarancję niskich pozostałości ale tylko na mojej partii owoców.
Cytować
0 #2 Radek 2022-05-16 04:34
Nie jesteście na tyle starzy, żeby pamiętać, że przywiezienie środków z Włoch było gwarancją sukcesu walki z parchem. W naszych sklepach ogrodniczych było jak w spożywce, chemi
domowej, inna zawartość w tych samych opkowaniach na rynek polski inna na rynek niemiecki, holenderski czy włoski. Gibeleriny w naszych sklepach pojawiły się kilka lat po tym jak były dostępne na rynku holenderskim. Do dziś wielu sadowników osobiście jeżdżą tam po ŚOR i to nie jest oszczędność.
Cytować
-1 #1 Guest 2022-05-15 06:30
Problem jest taki moim zdaniem

Większość tzw sadowników myśli,że pieniądze zarabia się robiąc oszczeygdzie się da
Ale niestety żeby mieć trzeba inwestować a nie dziadowac
Cytować

Powiązane artykuły

X