Czy jest aż tak źle?

Bardzo dużo słyszymy o generalnym kryzysie w sadownictwie. Mówi to zarówno samo grono producentów jabłek jak i ludzie związani z branżą na innym poziomie. Od kilku sezonów słyszymy o wysypywaniu w czerwcu całych komór jabłek deserowych na przemysł. Są ludzie, którzy nie mają możliwości spłacenia faktur za opryski z ubiegłego roku. Wielu już chroni sad tyle o ile, aby nie zgniło na drzewie, z myślą, że i tak wysypią to jesienią na BDF-a. Powszechne są głosy, że oddając jabłka deserowe na sortowanie, to i tak cena finalna nie będzie się bardzo różniła od ceny przemysłu. Głosów o tragicznej sytuacji branży mógłbym tu przytaczać wiele. Jednak z drugiej strony.... mamy takie oto ogłoszenie:

ogloszeniesprzedamsad

.... i aż 36 komentarzy, z czego tylko 90% to ludzie zainteresowani zakupem tej nieruchomości. Jak to jest, że jednym brakuje na spłatę faktur za ubiegły rok, a drudzy myślą o powiększaniu swoich hektarów? Do tego ogłoszenie o sprzedaży skrzyniopalet, w cenie 150 zł netto i masa komentarzy od ludzi zainteresowanych zakupem. W kolejnym człowiek sprzedaje elementy linii sortującej i kilkanaście "priv" pod jego postem. Jaka jest więc prawda o sytuacji naszej branży? Opis branży jest taki zły, bo my po prostu lubimy narzekać, ale jednak na produkcji tych jabłek zarabiamy? Czy też po prostu powodzi się tylko niektórym, a reszta naprawdę ma problemy?
Wydaje mi się, że jednak pewna część naszego środowiska zarabia na jabłkach i dalej widzi sens w inwestowaniu w swoje gospodarstwa. Jaka jest to część naszego środowiska? Niewielka, może kilka, kilkanaście procent ludzi. Jednak ci ludzie są, produkują i zarabiają na produkcji tych owoców. Oni przetrwają obecny kryzys, bo kryzys generalnie jest. Nawet jeśli ktoś dziś zarabia na owocach, to nie są to kokosy aczkolwiek dalej zarabia, w odróżnieniu od innych, którzy w czerwcu sypią jabłka z KA na przemysł. Powiedzmy sobie szczerze: czasy łatwego sadownictwa, kiedy to wystarczyło dobrze ciąć drzewka, dobrze pryskać i jeździć traktorem się skończyły. Kiedyś wystarczyło produkować i można było dobrze żyć, Ukraina do zbioru sama się pchała w podwórka a sortownie same dzwoniły po producentach w poszukiwaniu towaru. Dzięki temu ten model stał się tak powszechny, bo to były relatywnie łatwe pieniądze, jeśli do tego dodamy strumień dotacji unijnych, to biznes sadowniczy był po prostu banalny i naprawdę dochodowy. Jednak to też ten model zabija teraz, szczególnie wobec zmian na rynkach światowych. Ludzie, którzy chcą funkcjonować tak jak było to wcześniej, to właśnie ci, którzy sypią jabłka w czerwcu z KA. Nie wszyscy sypią, niektórym wręcz brakuje towaru i kupują od sąsiadów. Ci pierwsi będą opuszczać naszą branżę, ci drudzy będą kupować ich gospodarstwa. Model "sadownik jest od produkowania, od handlowania są inni" właśnie dogorywa na naszych oczach i widzimy jak na dłoni, że przetrwają ci, którzy poświęcają procesowi sprzedaży jednak trochę więcej czasu. Działająca obok mnie grupa producentów poszukuje właśnie jabłek odmiany Idared, proponując 75 groszy, oczywiście na sortowanie. O dziwo, nie ma problemów z zakupem. Z resztą na wielu innych sortowniach ceny są niewiele wyższe dla tej odmiany. Ich dostawcy narzekają głośno na niskie ceny, ale nie wyobrażają sobie możliwości wyjścia poza schemat, w którym funkcjonują od lat. Jaka jest ich szansa na rozwój? W ogóle na przetrwanie? Jak na dłoni widać, że nasze środowisko się różnicuję, są gospodarstwa, które zaliczają właśnie stagnację albo wręcz cofają się w rozwoju, ale są i takie, które rosną, powiększają się i prą do przodu, może trochę wolniej niż innymi laty, ale ciągle są na ścieżce wzrostowej.

Powiązane artykuły

X